Rozdział 6

92 4 3
                                    

W poniedziałek rano wyszłam z samochodu ochroniarza i ledwo przeszłam przez mury szkoły, gdy dopadł do mnie Chester. Niektóre kosmyki jego blond włosów opadały mu na oczy, przez co, co i rusz musiał je poprawiać. Widząc to, automatycznie sama złapałam za swoje związane w ulizanego koka.

- Cześć - przywitał się ze mną.

Posłałam mu delikatny uśmiech, nie chcąc za bardzo na niego patrzeć. Było mi głupio za to, że nie odpowiedziałam na jego wczorajszą wiadomość. Czułam wyrzuty sumienia, mogłam dać chociaż znać, że nie mogę czy wymyśleć najgłupsze kłamstwo, na jakie było mnie stać. A przede wszystkim byłam zła, że nie dopracowałam swojej przykrywki z ,,nie zaglądaniem do telefonu", bo w końcu wyświetliłam jego wiadomość, a on to widział.

- Hej - odpowiedziałam jednak, uważnie obserwując swoje trampki.

W tym momencie wydawały się one bardzo interesujące.

- Widziałaś, że wczoraj do ciebie pisałem?

Chwile w głowie analizowałam, jaką taktykę powinnam przyjąć. Palić głupa i udawać, że nie mam zielonego pojęcia o czym mówi, czy jednak przyznać się mu i na biegu wymyśleć kłamstwo?

Otwierałam już usta, bo szybko uznałam, że pierwsza opcja jest zdecydowanie lepsza, gdy mi przerwał:

- Widziałem, że wyświetliłaś i nawet odpisywałaś, ale w połowie przerwałaś. Coś się stało?

Weszliśmy wspólnie do szkoły, będąc odprowadzeni milionem spojrzeń innych uczniów. Pierwsze szepty i pokazywanie palcem można było zauważyć kilka sekund później. Przewróciłam na ten widok oczami, postanawiając nie reagować. Jeszcze chciałam mieć na to wyjebane, chyba, że ktoś mnie wkurzy. Wtedy nie będę miała litości.

Podeszłam do swojej szafki. Przytknęłam do niej szkolną kartę magnetyczną, a ta niemal od razu się otworzyła. Wyjęłam z niej odpowiednie książki i ówcześnie ją zamykając, ruszyłam w stronę sali biologicznej.

Montgomery przez cały ten czas szedł obok mnie. Odczuwałam dziwne wrażenie, że jego wcale nie interesowali inni uczniowie. Nie byłam pewna czy była to cecha nabyta od Peter'a, czy wrodzona, ale w tym momencie bardzo, ale to bardzo chciałabym też tak umieć.

- Chciałam się spotkać, naprawdę. Ale wtedy weszła do pokoju moja mama i przypomniała, że miałyśmy jechać do cioci, więc zabrałam telefon i wyszłam z nią. Zapomniałam odpisać, że nie dam rady. Przepraszam - wyjaśniłam, starając się pokazać skruchę.

Nie byłam pewna czy moje wyjaśnienia były wystarczające wnioskując po zmarszczonych brwiach mojego rozmówcy, ale nie dałam po sobie poznać, że mogły być wymyślone na szybko. Po prostu stałam przed Chester'em, pokazując jak bardzo mi przykro i udając, że cała ta bajeczka wydarzyła się naprawdę.

- W porządku... - zaczął lekko skołowany. - A co powiesz na spotkanie dzisiaj po treningu, hm?

- Nie jestem do końca pewna...

- Nie daj się prosić - przerwał mi. - Ostatnio było fajnie, Logan cię bardzo polubił, Gideon chyba też.

- Ale Marcus już nie bardzo - przewróciłam oczami na wspomnienie o chłopaku i tego, jak mnie potraktował.

Może i miał racje, ale i tak zabolało mnie, że uważał, iż jestem taka sama jak moi rodzice.

Blondyn machnął na niego ręką.

- On się nie liczy.

- Czemu?

Chłopak posłał mi delikatny uśmiech, zanim odpowiedział.

DamnedWhere stories live. Discover now