Rozdział 8

709 38 6
                                    

Ze snu wyrwał mnie dźwięk powiadomienia. Spojrzałem na zegarek, 1.56. Kto o tej porze czegoś ode mnie chce?

Od: Qry

„Bartula jesteśmy już Krakowie. Właśnie wyszliśmy z mieszkania Fausti. Strasznie narzekała, że jutro będzie musiała wszystko sama rozpakowywać. Obstawiam, że dalej się do ciebie nie odezwała, więc masz szansę przeprosić i wkupić się w jej łaski. Tylko odczytaj tą pieprzoną wiadomości rano, a nie za trzy dni."

Do: Qry

„Dzięki Patryk, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił."

Od: Qry

„No zajebiście, jeśli chodzi o Faustynę, to odpisujesz, ale jak tak się do ciebie pisze to nawet nie raczysz wyświetlić XD"

Zignorowałem to i nic nie odpisałem. Postanowiłem nastawić budzik na godzinę dziewiątą. Nie chciałem budzić dziewczyny z samego rana, bo miała długą podróż za sobą, ale dobrze wiedziałem, że jest rannym ptaszkiem i na pewno nie będzie spała długo.

Chwilę przed jedenastą byłem już pod blokiem Faustyny. Po drodze musiałem jeszcze wstąpić w jedno miejsce. Przełknąłem gule w gardle i starałem się opanować stres, który powoli ogarniał mnie całego. Nie pamietam kiedy ostatnio tak pociły mi się dłonie, dodatkowo miałem wrażenie, że zaraz zarzygam cały samochód. Wyszedłem z samochodu, ale nie mogłem zmobilizować się do zrobienia kroku w przód. Musiałem się szybko odstresować. Wyciągnąłem paczkę papierosów i zapaliłem jednego. Oparłem się o auto i spojrzałem w niebo. Prosiłem wszystkie bóstwa, żeby nasza rozmowa przeszła gładko. Skończyłem papierosa i wiedziałem, że muszę się ruszyć w tej chwili, bo inaczej będę gnił przy samochodzie, ile tylko się da. Szybko chwyciłem rzecz, która kupiłem chwile wcześniej i udałem się pod klatkę. Na moje szczęście akurat ktoś z niej wychodził. Kulturalnie przywitałem się i wślizgnąłem się do środka. Wsiadłem do windy, wybrałem drugie piętro. Gdy ruszyłem z miejsca moja chęć wymiotowania wzrosła. Stanąłem pod drzwiami Faustyny. Zdecydowanie nacisnąłem dzwonek i czekałem, aż dziewczyna otworzy. Słyszałem ciche szmery i po chwili drzwi się otworzyły. Widziałem ją dosłownie przez sekundę, bo zaczęła zamykać drzwi od razu, jak mnie zobaczyła. Musiałem szybko zareagować. Wsadziłem stopę pomiędzy futrynę, a drzwi uniemożliwiając jej tym zamknięcie ich.

- Faustyna, proszę cię, zaczekaj. Daj mi się wytłumaczyć. - pociągnąłem za klamkę.

- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - powiedziała twardo i pociągnęła klamkę w swoją stronę, przez co moja stopa praktycznie została zmiażdżona. Syknąłem z bólu. - Nie rób scen, tylko idź do domu.

- Nie pójdę stąd, dopóki nie porozmawiamy. Nawet jeśli uda ci się je zamknąć to i tak nie odejdę. Będę stał tu tak długo jak będzie trzeba. Ty w końcu będziesz musiała wyjść z mieszkania, a ja nadal tu będę. - cały czas szarpaliśmy za klamkę, w pewnym momencie udało mi się wcisnąć całą nogę w szparę. - Rozwalimy ci drzwi. - ostrzegłem ją.

- I to będzie tylko i wyłącznie twoja wina. - burknęła. - Jak będzie trzeba, to wyjdę z mieszkania oknem. - zaśmiałem się.

- Fausti, mieszkasz na drugim pietrze, zrobisz sobie krzywdę.

- I co z tego? Przynajmniej uniknę rozmowy z tobą. - westchnąłem, jednak będzie trudniej niż z Patrykiem.

- Nie zachowuj się jak dziecko. - mogłem sobie tego oszczędzić. - Porozmawiajmy jak dorośli ludzie.

- Jak dorośli ludzie? - zakpiła. - A czy dorośli ludzie wyzywają swoich przyjaciół od szmat? - zapytała zła.

- Dorośli ludzie nie, ale tacy idioci jak ja już tak. - oparłem czoło na drzwiach, bo dziewczyna przestała się szarpać. - Jak nie chcesz ze mną rozmawiać, to przynajmniej przyjmij mój prezent. - odparłem zrezygnowany.

empty bedWhere stories live. Discover now