9. Pies morderca i wspólne pieczenie babeczek.

6.5K 382 154
                                    

#KODwatt

Elias

Trochę inaczej wyobrażałem sobie rezydencję rodzinną Rosalie. Przyzwyczajony od dziecka do wielkich budowli, pracującej dwadzieścia cztery godziny na dobę służby i bogactwa okazywanego przy każdej możliwej okazji, byłem prawie pewien, że spotka mnie tu coś podobnego do domu, w którym sam się wychowałem. W końcu Rose również należała do elity, jakkolwiek pretensjonalnie by to nie brzmiało.

Tymczasem podjechałem pod co prawda uroczy, acz wcale nie tak wystawny budynek. Wykonane z jasnego kamienia mury średniej wielkości domu z każdej strony otaczał bluszcz, którego liście zdążyły już zmienić swój kolor na żółć i pomarańcz. Ogród wyglądał na szczególnie zadbany, usłany krzakami róż, zwiędłymi już kwiatami i wysokimi drzewami, które również zaczęły zmieniać swój wygląd pod wpływem jesieni.

Rezydencja została ulokowana między innymi, równie urokliwymi budowlami. Dlatego też cała ta dzielnica sprawiała bardzo przytulne, wręcz rodzinne wrażenie. Nieopodal znajdował się mały park, a w nim plac zabaw, na którym widziałem garstkę dzieciaków ze swoimi opiekunami.

Zaparkowałem samochód przed białą bramą i wyszedłem na chłodne powietrze. Nigdzie nie dostrzegłem limuzyny ani nawet miejsca, w którym mogłaby zostać postawiona. Przed wejściem nie stała nawet służba, nikt nie kręcił się po posesji. To właśnie chyba wtedy dotarło do mnie, że nawet, jeśli rodzina Rose była niezdrowo bogata, to nie zwykli okazywać tego w tak otwarty sposób. Zaimponowało mi to i pozwoliło lepiej zrozumieć charakter dziewczyny.

Nie zdążyłem nawet podejść do furtki, gdy za plecami usłyszałem pracujący silnik i szum opon. Obejrzałem się przez ramię w momencie, w którym drzwi od strony pasażera otworzyły się, by zza nich wyszła Rose. Z przewieszoną przez ramię torbą sportową i wilgotnymi włosami rzuciła mi promienny uśmiech. Na odchodne powiedziała coś jeszcze tym swoim niesamowicie uprzejmym tonem do kierowcy i wreszcie podeszła bliżej.

– Przepraszam za spóźnienie, coś mnie zatrzymało – wymamrotała w pośpiechu, wsuwając klucz w zamek furtki. – Chodź. – Zaprosiła mnie zamaszystym gestem ręki.

A ja wciąż przetwarzałem wszystkie nowo nabyte informacje o Rosalie Amore.

– Masz mokre włosy – stwierdziłem oczywistość, idąc za dziewczyną wzdłuż kamiennej dróżki.

– Tak, wracam z lekcji baletu.

– Baletu? Tańczysz?

Czy to jest jakiś dzień zaskakiwania Eliasa?

– Mhm – potwierdziła cichym mruknięciem. Nie widziałem jej twarzy, ale mógłbym przysiąc, że na wzmiankę o balecie trochę zesmutniała. Albo tylko mi się wydawało. Pewnie była zmęczona.

Wreszcie znaleźliśmy się przed dwuskrzydłowymi, białymi drzwiami. Rose poszperała chwilę w torebce, a gdy odnalazła właściwy klucz, wsunęła go do zamka.

– Uważaj na...

Słowa Rose zostały zagłuszone przez jakieś głośne szmery i coś, co brzmiało jak sapanie. Dosłownie dwie sekundy później puchaty pies rasy golden retriever postanowił powalić mnie na ziemię w najbardziej pokaźny sposób. Skoczył na mnie, swoje wielkie łapy lokując na moim brzuchu. Gdy już padłem na podłogę, poczułem, że zaczął lizać mnie po twarzy. Delikatnie zamroczony uchyliłem powieki, zderzając się ze spojrzeniem brązowych ślepi.

Kisses of DarknessWhere stories live. Discover now