Rozdział siódmy - „Czubek góry lodowej."

5.9K 178 25
                                    

Zacisnęłam wargi w cienką linie mierząc wzrokiem chłopaka przede mną. Starałam się nie wybuchnąć śmiechem kiedy Connor starał się wytłumaczyć mi dlaczego mnie okłamał. Mój bliźniak patrzał na mnie wzrokiem paroletniego dziecka.

Od incydentu w łazience minęło dobre 15 minut. Kiedy stuprocentowo uspokoiłam swoje emocje, zajęłam się poprawą makijażu. Artemis kontrolował każdy mój ruch aby mieć pewność że nie zwrócę zjedzonej dzisiaj zawartości do toalety. Po odpowiedzeniu na pytania dotyczące zalotki do rzęs, chociażby „boli cie to?" albo „to są nożyczki?", udaliśmy się do salonu. Krótko potem całkowicie załamany Connor poprosił mnie o chwile osobności.

— Proszę powiedz mi że mnie nie
nienawidzisz.. — Wyszeptał błagającej
tonem. — Chciałem ci o wszystkim powiedzieć.. Naprawdę. Po prostu.. Wiem zrobiłem chujowo.
Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic.

— Connor. — Przerwałam chłopakowi surowym tonem. — Jest okej. Naprawdę. Już wszystko jest okej.

Chłopak zmarszczył brwi patrząc na moją spokojną twarz.

— Płakałaś.. I.. I zawiodłem cie.
Okłamałem. — Odpowiedział wbijając wzrok w podłogę.

Zasmakowałam rześkiego powietrza w sypialni mojej i Artemis'a, i założyłam ręce na klatce piersiowej. Connor stał w miejscu powstrzymując czerwone oczy przed uronieniem łzy.

— Przesadziłam. — Powiedziałam
wreszcie. — Zrobiło mi się przykro ale cieszę się waszym szczęściem. Charlie naprawdę jest wspaniałym chłopakiem. Pasujecie do siebie jak nikt inny. — Na mojej twarzy pojawił się łagodny uśmiech. — Nic się nie stało. Ale..

— Tak? — Connor uniósł brew.

— Spróbuj okłamać mnie jeszcze raz co do tak ważnego tematu a przysięgam że obudzisz się bez przyrodzenia. — Rzuciłam stanowczo pokazując palcem na brata.

Connor uniósł lewy kącik ust w beztroskim uśmiechu. Musiałam przyznać że mój brat wyglądał jak najsłodsza osoba na świecie. Czerwony nos, zaszklone oczy i jego popisowy uśmiech.
Jak mogłam się na niego złościć?

                
      *       *       *

— I ona do mnie tak. — Zaczął oburzony
Jacob. — „Uważaj, jabłko pada niedaleko od jabłoni.
Dzieci zawsze odziedziczają coś po rodzicach."

— O co chodziło? — Zapytała Lane siorbiąc herbatę.

Jacob właśnie opowiadał nam o ostatnim bankiecie swojego ojca na którym poznał dziewczynę. Nazwał ją „niezłą chicą" dopóki nie przyszła jej starsza siostra która zakazała młodszej rozmowy z Jacobem.

— No o te krzywe transakcje mojego ojca. — Jacob rzucił ręką. — A wiecie co jej odpowiedziałem?
„Skoro dzieci zawsze odziedziczają coś po rodzicach... Twoja matka też była suką?"

Wszyscy w pomieszczeniu wybuchli śmiechem, nawet marudzący Artemis który od godziny stara się wygonić wszystkich do swoich pokoi.

— Idę zapalić. — Powiedział Moore o którego ramie właśnie się opierałam.

Podniosłam głowę a Artemis podał mi poduszkę, aby miękkość poduszki zastąpiła mi jego ramie.
Szczerze wolałam opierać się o Artemis'a.

— Ja też idę. — Rzucił Cameron zeskakując z kanapy.

Zagryzłam wnętrze policzka odstawiając pusty kieliszek od wina na stolik. Zwróciłam wzrok na kuchnie w której obecnie spędzali czas Charlie i Connor, i skupiłam swoją uwagę na pustych butelkach od wina.

ᴍʏ ɪɴᴛʀɪɢᴜᴇ | 16+ ( Część Druga) Where stories live. Discover now