Rozdział piętnasty - „Sama pragnę jedynie o śmierci."

1.8K 85 11
                                    

Nie wiedziałam dlaczego moje serce nie biło szybciej, niepobladłam ani dlaczego nie miałam wrażenia, że zaraz zemdleje. Może to dlatego, że moją dłoń ściskała właśnie mała słodka istota.
Albo dlatego, że już pogodziłam się ze swoim losem.
Możliwości było wiele ale wiedziałam jedno, to mi sprzyjało. Czułam ciepło tego domu, a Charlotte była zwiastunem zmiany mojego życia na lepsze.
Może opuszczenie Chicago nie było wcale takie złe?
Może właśnie zaczynałam coś lepszego, coś co sprawi że przestane być miękka i niestabilna?
Może wreszcie poznam swoją wartość i to czym nazywany jest „dom".

— Dziadku! — Wrzasnęła radośnie Charlotte biegnąc w głąb jadalni.

Moje zmysły momentalnie się wyostrzyły.
Kiedy ciepły uścisk dłoni dziewczynki puścił moją rękę, stanęłam w miejscu. Charlotte niemalże stanęła w miejscu, kiedy ku naszemu zdziwieniu..
Przy stole siedziała jedynie Rosalind.

— Mamo? — Zapytała niewinnie
dziewczynka. — Gdzie jest dziadek?

— Nie pojawi się na kolacji. — Odpowiedziała Rosalind, a uśmiech Charlotte momentalnie zniknął.

Wypuściłam z ust drobny oddech, krocząc do przodu. Trudno było mi ukrywać, że słowa Rosalind sprawiły, że znacznie mi ulżyło. Zeskanowałam wzrokiem obszerną jadalnie. Długi stół mieszczący przynajmniej, z dwadzieścia miejsc siedzących.
Kolejna tura pięknych i ciekawych obrazów, jasne długie zasłony i kolumny w kątach pomieszczenia.
Oprócz tego, w jadalni roiło się od roślinności.
Taki był schemat większości pomieszczeń w domu.
Obrazy, delikatne i jasne kolory, rośliny oraz złote elementy. Nie mogłam narzekać na wystrój, wszystko było nienagannie idealne a kompozycja bieli i roślin uosabiała słowo „perfekcja".

— Auroro, widzę że poznałaś już Lottie? — Zapytał głos kobiety, wyrywając mnie z rozmyśleń dotyczących wnętrza.

Skinęłam głową, skupiając swoją uwagę na nieco smutnej dziewczynce.

— Szkoda ze wcześniej nie powiedziałaś mi o tym, że masz córkę. — Powiedziałam siadając na miejscu z jedynym wolnym nakryciem.

Trzy talerze, trzy zestawy sztućców, trzy normalne szklanki i dwa kieliszki i na wino. 

Miałaś już wystarczający natłok wiadomości wylany na głowę. — Stwierdziła Rosalind, prostując się na swoim miejscu. — Poza tym optymizm Charlotte mógłby nieco cie odstraszyć.

Parsknęłam, patrząc na małą blondynkę piorunującą wzrokiem swoją matkę.

— Więc? — Zapytałam kiedy do pomieszczenia zaczęła wchodzić służba z posiłkiem. — Gdzie jest dziade.. Znaczy Pan Ralph. — Pokręciłam prędko głową na swoją pomyłkę.

Brunetka uniosła kącik ust, biorąc głęboki oddech.

— Próbowałam utrzymywać to jak najdłużej w sekrecie, jednakże jeśli nie powiem ci tego ja, to farbę puści Charlotte. — Mówiła nawiazując kontakt wzrokowy. — Ralph spędza dużo czasu w naszej prywatnej klinice. — Powiedziała jakby z trudem.

Zmarszczyłam lekko brwi, zamyślona.
Spojrzałam na talerz z pieczonymi ziemniakami i mięsem, wracając prędko do zmieszanej Rosalind.

— Sponsorujecie klinikę? — To był pierwsze co wpadło mi na myśl.

Rosalind pokręciła głową.
Po dłuższej ciszy, moja ręka błyskawicznie powędrowała na usta. Dopiero po chwili zrozumiałam co Rosalind próbowała powiedzieć, a czego nie mogła. To było po prostu zbyt trudne.

— Dziadek jest troszkę chory.. — Charlotte wreszcie przerwała ciszę. Na jej twarz powrócił blady smutek,
który rozdzierał moje serce na pół.

ᴍʏ ɪɴᴛʀɪɢᴜᴇ | 16+ ( Część Druga) Where stories live. Discover now