Rozdział czternasty. - „Rodziny sie nie wybiera."

1.9K 101 12
                                    

Głęboki oddech wkradł się do moich płuc, kiedy tylko poczułam jak winda zatrzymała się w miejscu.
Uniosłam wiotkie ręce, splatając je na wysokości klatki piersiowej. Mój wzrok mimowolnie zwrócił się ku Rosalind.

— Szafa w twoim pokoju zapełniona jest
ubraniami. — Przerwała ciszę kobieta. — Twoje bagaże wciąż czekają na zatwierdzenie przez lotnisko. Masz wiele bagaży, Auroro.

Skinęłam głową. To była prawda. Domyślałam się, że
podróż moich własności może się przedłużyć. W końcu to cała szafa, oraz wszelkie rzeczy osobiste które wolałabym mieć ze sobą. Metalowe drzwi rozsunęły się bez jakiegokolwiek odgłosu, a ciemnowłosa ruszyła przed siebie.
Stukot jej szpilek odbijał się dźwięcznie po wielkim korytarzu.
Zamrugałam oczyma wypuszczając wcześniej nagromadzone powietrze. Widok mieszkania przyprawiał o dreszcze. Nieskazitelna biel wyścielała ściany pomieszczenia. Pokój do którego prowadziła winda, był czymś na wzór salonu.
Ogromna beżowa kanapa znajdowała się w samym centrum, zdobiły ją pary złotych poduszek.
Oprócz kanapy, w salonie znajdował się szklany stół na którym spoczywał obrus. Pomieszczenie było wielkie, oraz przepełnione roślinnością.
Multum obrazów i środków stylistycznych wiktoriańskich, emanował ciepłem oraz bogactwem.
Trudno było opisać sam salon, z tylu głowy biegało jedno pytanie „ile to wszystko musiało kosztować?".

— Pani Moore. — Rzekła kobieta ubrała w jasny dopasowany komplet.

Zamrugałam kilkukrotnie, aby upewnić się, że obecność kobiety nie była snem na jawie.
Jej oczy mieniły się niczym, morskie fale oświetlone blaskiem słońca.

— Veronico. — Rosalind skinęła głową podając kobiecie swój płaszcz. — Czy mój ojciec i Charlotte są już w domu?

Niebieskooka pokręciła głową. Pod jej ramieniem zauważyłam cienki segregator. Wyprostowała głowę, a pasma jej rudych włosów opadły za plecy.
Podała płaszcz w ręce mężczyzny który prędko pojawił się u jej boku.

— Pan Moore, wciąż nie wrócił od lekarza, a Charlotte również jest nieobecna. — Wytłumaczyła.

— Rosalind. — Powiedział do Rosalind biorąc płaszcz od Veronici. — Auroro. — Skinął mężczyzna w moją stronę, kiedy wyszłam zza Rosalind.

Na twarzy Veronici, malował się szok i lekkie zażenowanie. Tak jakby, była zła na siebie, za to że wcześniej mnie nie zauważyła.

— Pani Auroro. — Dodała prędko dygając.

— Dzień dobry. — Wydusiłam z siebie nie chcąc być nie grzeczna.

Rosalind spojrzała na mnie uśmiechając się lekko.
Chwile później wróciła spojrzeniem do rudowłosej Veronici, kierując w jej stronę dłoń.

— To Veronica. — Powiedziała pokazując na
kobietę. — Zajmuje się domem i kieruje
służbą. — Tłumaczyła powoli. — To James, pracuje dla mojego ojca od wielu lat. Jest jego powiernikiem, oraz dobrym przyjacielem.

Uśmiechnęłam się blado w stronę kobiety i mężczyzny. James był wysokim mężczyzną i dobrej budowie. Na jego brodzie malował się lekki zarost, a oczy były koloru zielonego. Był dość młody, na oko trzydzieści lat.

— Ralph poinformował mnie, że pojawi się w domu przy najbliższej godzinie. — Dodał James. — Będzie na kolacji.

— Służba kuchenna zajęła się szykowaniem nakryć oraz dań. — Uzupełniła Victoria. — Domyślam się, że obie panienki są głodne po podróży. Pani Rosalind, czy mam zawiadomić kucharzy o ugotowaniu czegoś wcześniej?

Rosalind spojrzała na mnie, przy czym wszelkie oczy spoczęły na mojej osobie. Pokręciłam głową, zanim z moich ust wypłynęły jakiekolwiek słowa.

ᴍʏ ɪɴᴛʀɪɢᴜᴇ | 16+ ( Część Druga) Where stories live. Discover now