Rozdział 20

469 67 28
                                    


Kolejne dni były raczej spokojne. Tak spokojne, że znów miałam wrażenie, jakby te wszystkie złe zdarzenia tylko mi się przyśniły. Nie miały nic wspólnego z rzeczywistością, w której regularnie ćwiczyłam, spełniałam się w pracy, jadałam zdrowo i dbałam o siebie.

Tak czułam się najlepiej. Pamiętałam też, żeby brać regularnie delikatne tabletki na uspokojenie. Te jednak nie przygotowały mnie na to, co miało się wydarzyć. Mianowicie przed blokiem czekała moja matka. Głaskała sobie Bastera po łbie i wesoło trajkotała z Parkerem.

– Cześć Wam – odezwałam się, bo nawet nie zauważyli, że się zbliżam.

– Cześć – odpowiedzieli równo, po czym moja mama dodała: – Jak cię nie wezmę z zaskoczenia, to mnie na kawę nie zaprosisz i sama tez nie przyjedziesz.

Parker się uśmiechnął pod nosem.
– To my już pójdziemy pobiegać, miłej kawki.

Odwrócił się i zniknął.

– Musiałaś? – Przekrzywiłam głowę. – Mamo, ja pracuję, mam swoje zajęcia...

– Nie zaczynaj – parsknęła nieprzyjemnie. – Nie jesteś aż tak zajęta, żeby nie mieć czasu dla mnie. Zwyczajnie wymyślasz. – Machnęła ręką, dając do zrozumienia, że temat już skończony, bo chciała zacząć kolejny. – Swoją drogą, ten twój sąsiad to niezły jest – wyszeptała, nachylając się konspiracyjnie.

Przewróciłam oczami i otworzyłam dla niej drzwi klatki.
– Mówię poważnie. – Wyminęła mnie i weszła, a ja tu za nią. Nie potrafiła odpuścić nawet w windzie. Wybrałam tę drogę ze względu na nią, bo mama nie była za dobra w wchodzeniu po schodach. – Te jego tatuaże są mylące. Niezwykle miły i kulturalny z niego człowiek. Pytałaś go, co oznacza ten na twarzy? – Poklepała się właśnie po tym samym miejscu, w którym Parker miał tatuaż.

– Nie, mamo. – Wysiadłam na swoim piętrze, od razu szukając kluczy w torebce. – Na filmach jakieś niewiadome znaki na twarzy mają członkowie gangów.

– Gdyby nim był, już byś tu zauważyła podejrzanych ludzi. – Szła tuż za mną.

– Więc może jest byłym członkiem – drażniłam się z nią, otwierając drzwi i ciesząc się, że tym razem zastałam je zamknięte tak, jak powinny być.

– Wątpię, raczej by go znaleźli.

– Może uciekł z mafii. – Wzruszyłam ramionami, przepuszczając ją pierwszą. – A może przyjechał z Europy i się tu chowa?

Pokręciła głową, a mi zachciało się śmiać, więc weszłam za nią, żeby dokończyć myśl.
– Ej, a może jest jakimś świadkiem koronnym? Wiesz, zmienił nazwisko i te sprawy.

– To tatuaż by sobie na twarzy usunął! – Poklepała się palcem po skroni, dając mi do zrozumienia, że jestem głupia.

Nie wytrzymałam i się zaśmiałam. Następnie sprawdziłam, czy na pewno dobrze zamknęłam, a kiedy weszłam do kuchni, mama już siedziała wygodnie, czekając na kawę.
– Powiedz, że jest odporny na twoje zaloty, będzie w tym więcej prawdy – dogryzła mi, więc znów zaśmiałyśmy się obie.

– Powiem ci, że się z kimś spotykam i tym kimś nie jest ani Parker ani Matt, więc odpuść swatanie.

– O, a z kim? – Ożywiła się, znów powodując mój śmiech.

Będąc w dobrym humorze, choć się tego nie spodziewałam po spotkaniu z mamą, sięgnęłam po telefon i szybko napisałam do Cadena z propozycją, żeby wpadł, to ją pozna. W końcu ostatnio sam zaczął ten temat. Może to zasługa tabletek, a może jednak zaczynałam się zakochiwać, ale taka spontaniczność nie była w moim stylu.

Odpowiedź przyszła szybko i nie była pozytywna, co spowodowało, że odechciało mi się opowiadać z takim entuzjazmem o Cadenie.

Cześć, teraz nie dam rady, przepraszam. Tylko nie mów o mnie źle 😉

– A masz jego zdjęcie?

– Nie. – Skrzywiłam się. – Nieważne. Kiedyś go poznasz, jeśli się uda i już. – Posłałam jej delikatny uśmiech. – Będzie, co będzie, mamo.

Wolałam przejść na bezpieczny temat, czyli taki, w którym żali się na cały świat, uciekające lata i wszelkie niedołężności. A i na polityków... w końcu politycy to zło.

Następnego dnia po pracy wybrałam się na jogę. W połowie drogi zorientowałam się, że miałam jeździć tam samochodem po tym, jak ostatnio miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Mimo wszystko cieszyłam się, że wybrałam spacer. Mogłam nacieszyć się pięknym niebem i pogodą, choć chłodną, to dziwnie przyjemną. I miałam również nadzieję, że to koniec moich problemów z lękami, bo nowe tabletki bez recepty naprawdę dawały radę. Czułam się po nich znacznie lepiej, więc i świat wokół wydawał się lepszy.

Minęłam się ze starszym panem na niebieskim rowerze. Skinęłam mu głową, mówiąc nieme: „dzień dobry". Skoro tak często na siebie wpadaliśmy, postanowiłam przerwać to dziwne, obce, bezosobowe zerkanie na siebie, bo przyprawiało mnie o ciarki.

On jednak zachował się dziwaczniej niż podejrzewałam. Niby odpowiedział, ale uciekł wzrokiem, jakby chciał się schować, bo żałował, że go zauważyłam. Postanowiłam się tym nie przejmować. Za dużo już miałam na głowie, żeby jeszcze rozmyślać o zachowaniach starszego pana na niebieskim rowerze.

W mojej torebce rozdzwonił się telefon, wygrzebałam go i zmarszczyłam czoło, widząc numer szefowej. Dzwoniła do mnie bardzo rzadko.

– Halo?

– Cześć, Chloe. Słuchaj, coś mi wypadło, czy mogłabyś jutro mnie zastąpić?

– W sensie?

– Zostaniesz kierownikiem, przydzielisz wszystkim stanowiska i zadania, dobrze? Niestety musiałabyś zostać dłużej.

– Ale nie mam kluczy – odpowiedziałam z nadzieją, że zmieni zdanie, bo na samą myśl o tak wielkiej zmianie, aż oblała mnie panika, serce waliło mocno, a dłonie zaczęły się pocić.

Tak, zdawałam sobie sprawę, że takie drobne zmiany nie powinny wyprowadzać z równowagi normalnego człowieka, ale mnie wyprowadzały.

– Wiem, wiem. Ja rano będę przez pierwsze kilka godzin, wprowadzę cię, wszystko pokażę, zostawię klucze, żebyś zamknęła. O nic się nie martw.

Nie martw, dobre sobie. Ja właśnie walczę z własnymi dłońmi, żeby tak nie drżały.

– Proszę, Chloe, tylko ty tak świetnie sobie poradzisz. Przesunęli mi badanie.

Pomasowałam powieki, próbując uciszyć chaos w głowie.
– Dobrze – powiedziały moje usta, chociaż umysł zaprzeczał.

Dziękowała mi chyba ze trzy razy, a ja powtarzałam, że nie ma sprawy. W końcu się rozłączyłyśmy. Zegarek na komórce wskazywał, że nie zostało mi wiele do rozpoczęcia zajęć. Wcisnęłam więc słuchawki do ucha, włączyłam playlistę i postanowiłam pokonać trasę truchtem. Wyrzucenie z siebie stresu powinno pomóc.

Wszystko będzie dobrze, poradzisz sobie – przekonywał uspokajający głos w słuchawkach. – Jesteś silna. Los podrzuca ci drobne przeszkody, żebyś mogła je pokonać i na nowo uwierzyć w swoją moc...

Po skończonych zajęciach połknęłam magiczną tabletkę i popiłam ją sporą ilością wody. To pomagało, joga naprawdę mnie wyciszała i koiła nerwy. Zarzuciłam plecak na ramię, po czym wyszłam z budynku. Nabrałam do płuc zimnego powietrza, przymykając powieki. W głowie wmawiałam sobie, że wszystko zaczyna się układać. Poznałam Cadena, udało mi się załatwić sprawę z Mattem, miałam fajnego, nowego, pomocnego sąsiada, a nawet z matką ostatnio się dogadywałam. Przecież wszystko szło świetnie. A praca? Może to początek awansu? Nie powinnam się bać. Owszem, byłam mało asertywna i miałam zbyt wiele zaburzeń, dlatego ciężko wyobrażałam sobie zarządzanie ludźmi, przydzielanie im zadań i rozliczanie z nich, ale co mogło się stać? Najwyżej sobie nie poradzę. A wtedy szefowa da mi spokój i nigdy więcej nie poprosi o pomoc. To też miało swoje plusy.

Co złego mogło się stać?

^^^^^^^

Natchnienie (zakończona)Where stories live. Discover now