Rozdział 32

457 73 44
                                    


Minęły dwa dni, podczas których dochodziłam do siebie. Zdrowiałam z godziny na godzinę, choć nadal trochę mnie trzymało. Moim towarzyszem była przepocona kołdra i cisza. Telefon nie wydał ani jednego dźwięku wiadomości czy połączenia. Leżałam przytulona jedynie do poduszki, która bez słowa sprzeciwu wchłaniała czasem kilka łez, wydostających się mimo walki. Nikomu nie byłam potrzebna, nikt się o mnie nie martwił, dla nikogo nie byłam ważna. I nie wiedziałam już, czy bardziej boli mnie głowa od nadmiernego wydmuchiwania nosa, czy dusza.

Nie mogłam spać pomimo późnej nocnej godziny, miałam też dość już leżenia. Wzięłam prysznic, zmieniłam pościel na świeżą, zrobiłam sobie kanapki i herbatę. Wzięłam kolejną dawkę leków i czekałam aż wzejdzie słońce. Nie włączałam nawet telewizora. Nie chciało mi się.

Nim świat wokół budził się do życia, ja doszłam do momentu, w którym stwierdziłam, że nie jestem już światu do niczego potrzebna. Nie miałam żadnych celów. Jedynym powodem do wstawania z łóżka była marna praca w bibliotece za marne pieniądze. I po co ja się tak starałam? Po co trzymałam się życia pazurami, po co planowałam każdy dzień, co do minuty, żeby nie zwariować? Na co komu tak niestabilny człowiek, żeby dzielić z nim życie? Nie byłam materiałem na żonę ani partnerkę, marna była ze mnie przyjaciółka, więc nie miałam przyjaciół. Nic nie znaczyłam. Patrzyłam w stronę przedpokoju, stwierdzając, że nawet nie obchodzi mnie już, czy wejdzie tu mój prześladowca. Co mógłby zrobić? Zabić mnie? I co z tego? Moje marne życie obchodziło chociaż jego. Chciał go dla siebie, chciał mnie, mojej nic nieznaczącej duszy. Nie wiedziałam, po jaką cholerę mu ona, ale ja już chyba jej nie potrzebowałam.

Wróciłam do łóżka, które teraz przynajmniej ładnie pachniało. Mogłam równie dobrze przespać życie, to też nie miało znaczenia.

Obudziłam się równo w południe. Głód mnie obudził. Może i byłam martwa duchowo, ale ciało zaczynało wracać do normalności.

Późnym popołudniem nie pomagało już nawet przełączanie w kółko kanałów. Ciągle wracałam do złych myśli, do tego, że bez pracy i swoich dziwnych rozpisanek dnia, nie mam nic. Chodziłam w tę i z powrotem, myślałam, żeby wyjść i się przewietrzyć, ale jednak zaczynał wracać lęk i chęć życia. Wcale nie chciałam zginąć z rąk psychola. To, co myślimy o późnej nocy, nie było tym samym za dnia.

Chwyciłam telefon, wyłączyłam go i włączyłam, ale to nie pomogło. Zero wiadomości. Chyba przez chwilę miałam nadzieję, że po prostu się zawiesił. Długo się wahałam. Odkładałam komórkę i na nowo brałam ją do ręki. Czułam coraz bardziej, że jak czegoś nie zrobię, to zaraz zwariuję. W końcu się przemogłam i wystukałam wiadomość do Parkera:

– Mogłabym się zabrać z Wami na wieczorny spacer? Jeśli nie wyjdę dziś z domu, zwariuję.

Mijały minuty, podczas których bardzo żałowałam, że się na to zdobyłam, bo nie odpisywał. W głowie powtarzałam sobie, że jestem głupia, nie powinnam się napraszać. Miałam ochotę się upić, ale nie mogłam. Nie tylko dlatego, że brałam różne leki, ale również niczego nie było pod ręką. Nagle mój telefonu zareagował.

– Pewnie. Nie ma mnie teraz w domu. Pasuje Ci 7?

– Pasuje – odpisałam od razu, jakby Parker miał mi gdzieś uciec.

– Super, to zabierzemy Cię po drodze. Do zobaczenia.

Ulżyło mi. Naprawdę mi ulżyło. Zrobiłam się lżejsza o kilka kilo.

Natchnienie (zakończona)Where stories live. Discover now