Rozdział 37

465 77 62
                                    


Cadena zaniepokoiły jakieś hałasy, mówił coś pod nosem, że to pewnie leśne zwierzęta, ale i tak poszedł sprawdzić. Śmiał się, że ma taki sposób: zaświeca światło w jednym z pomieszczeń, a zagląda przez okno w drugim, bo wie, że każda istota, człowiek czy zwierzę, spojrzy w źródło światła, ignorując resztę otoczenia. Ono nas przyciąga, a wtedy mógłby z ukrycia dostrzec intruza.

Musiałam przyznać, że był przebiegły.

Później docierały do mnie różne dźwięki, które mnie przerażały, jakiś łomot, trzaski, uderzenia, a na końcu strzały i przytłumione głosy. Chciałam mieć nadzieję, że ktoś zauważył światło z piwnicy, coś go zaniepokoiło i sprowadził pomoc. Bardzo chciałam w to wierzyć, a jednocześnie bałam się zawodu.

Drzwi piwnicy się rozchyliły. Wsunęła się głowa. Ledwo rozpoznałam Parkera. Uśmiechnął się do mnie, a na jego zębach zabłyszczała krew, cały był we krwi, posiniaczony i spuchnięty. Zamknął nas od środka i kuśtykał do mnie.

– Już dobrze, Chloe. Jedzie pomoc...

Wtedy zobaczyłam nóż w jego nodze.
– Parker... – wyszeptałam z przerażeniem. – Ty masz...

– Wiem, czuję. – Uśmiechnął się znów, próbując rozwikłać, jak poluźnić łańcuchy.

– Jak mnie znalazłeś? Skąd wiedziałeś? Caden mówił, że...

– Później, okej? Teraz spróbujemy cię uwolnić. Przepraszam, ale bardzo ciężko mi się skupić.

– Dziękuję – powiedziałam, zanosząc się płaczem. W końcu pozwoliłam sobie na łzy, mając wrażenie, że moje ciało opuszcza cała moc. Chciałam znaleźć się w bezpiecznym miejscu i odpocząć. Tak bardzo chciałam, żeby to był koniec.

Parker odblokował łańcuch, a jedna z moich rąk opadła bezwładnie, ciągnąc za sobą połowę ciała, przez co jeszcze mocniej naciągnęłam drugą rękę. Starał się szybko przemieścić na drugą stronę, ale ledwo się trzymał. Miałam wrażenie, że padnie na podłogę szybciej niż ja.

Poluźnił drugi z łańcuchów. Nie potrafiłam utrzymać się na własnych siłach. Opadłam na twardą posadzkę. Parker tuż obok mnie, jakby wykonał zadanie i mógł się poddać. Jakby zrobił już wszystko, co miał do zrobienia w swoim życiu i mógł zaznać spokoju. Nie ruszał się.

Łańcuchy przesuwały się wraz ze mną, wydając dźwięk, którego nie zapomnę nigdy w życiu. Złapałam dłoń mojego wybawcy, słysząc na górze krzyki:
– Stój, policja! Opuść broń!

– Nie zasypiaj, King – płakałam. – Błagam, nie zasypiaj. Już są, słyszysz? – Próbowałam potrząsnąć jego bezwładnym ciałem, sama nie mając sił. – Nie rób mi tego, proszę. Walcz. Dla mnie, dla Bastera. Nie zostawiaj nas...

Walili w drzwi, krzyczeli, szarpali i próbowali je wyważyć, ale przez mgłę łez widziałam tylko jego bladą twarz. Uratował mi życie, sam umierając tuż obok.

– Potrzebny przecinak! – krzyknął ktoś obok mnie. – Jest pani już bezpieczna, zabierze panią karetka.

– Najpierw on. – Nie przestawałam płakać resztką sił, jak w transie. W kółko powtarzałam to samo: – Najpierw zajmijcie się nim. Uratował mnie.

***

Obudziłam się w ciepłym, śnieżnobiałym łóżku, słuchając pikania maszyn. Miałam opatrunki na nadgarstkach. Za oknem była noc, więc nie miałam pojęcia, jak długo byłam nieprzytomna. Ostatnie, co zapamiętałam, to ratownika sprawdzającego puls Parkera. Nic więcej. Ogarnęła mnie ciemność. Nie wiedziałam, czy żyje i jak się dowiedział, gdzie jestem. Co się stało z Cadenem? Nie wiedziałam nic, poza tym, że jestem w szpitalu.

Natchnienie (zakończona)Where stories live. Discover now