Rozdział 31

488 74 84
                                    


Relacja z Cadenem ochładzała się z dnia na dzień, ale musiałam przyznać, że wciąż o mnie dbał. Przeziębiłam się przez siedzenie w oknie z mokrymi włosami, a on dostarczał mi leki i jedzenie. Nawet odwołał swój wyjazd.

Utknęłam w domu, w czterech ścianach i miałam wrażenie, że wariuję jeszcze bardziej. Leki sprawiały, że moje sny były niespokojne, nierzeczywiste. Mama zadzwoniła zapytać, jak się mam, a Caden komentował to po swojemu, twierdząc, że słabo dba o swoje jedyne dziecko. Puszczałam to mimo uszu. Gorączka nie pozwalała mi na pyskowanie. Najgorsze było poczucie, że skoro dbał o mnie tak bardzo, to będę musiała się odwdzięczyć. Nie powiedziałam mu o tamtym wydarzeniu. Nie chciałam znów rozgrzebywać tego wszystkiego, a może i tak nikt by mi nie uwierzył?

Miałam wrażenie, że utknęłam w pułapce. Jeszcze niedawno miałam całkowitą kontrolę nad każdą minutą swojego życia, a ktoś mi to odbierał kawałek po kawałku. Czułam, że wszystko się sypie, a wraz z tym moja psychika. Potrzebowałam poczucia panowania nad światem, żeby się trzymać.

Zrzuciłam z siebie kołdrę, po czym z ledwością doczłapałam do łazienki. Bolały mnie kości i mięśnie, po całym ciele przebiegały ciarki, katar leciał niczym woda z kranu, a od gorączki rozmazywał się obraz. Po umyciu dłoni poszłam do kuchni, żeby się napić. Popękane, wysuszone wargi mnie irytowały, podobnie jak gardło wyschnięte na wiór. Usiadłam na krześle, nie mając siły zrobić kroku więcej. To było aż niemożliwe, że aż tak mnie złamało. Przez swój tryb życia byłam raczej twarda, rzadko chorowałam, a jeśli nawet to wiele lżej niż teraz i szybko stawałam na nogi. Pomasowałam czoło. Miałam wrażenie, że nawet oczy mnie bolą.

Cadena nigdzie nie było, pewnie wyszedł na zakupy, zmusiłam się więc, żeby wstać po coś do picia. Złapałam się blatu, a wyciągnięcie ręki po szklankę było nie lada wyzwaniem. Zaczynała we mnie wzbierać złość, bo z własnej woli siedziałam w oknie z mokrymi włosami, ale uważałam, że to nadal za mało, żeby czuć się aż tak źle. Nalałam sobie wody i wypiłam ją łyk za łykiem. To nie wystarczyło, potrzebowałam więcej. Zaczęłam się rozglądać za elektrolitami, które robiłam sobie do ćwiczeń. Caden też robił mi je w bidonie, żebym szybciej wyzdrowiała.

Nigdzie ich nie widziałam, nie wiedząc, czy po prostu nie umiem się skupić, czy Caden je gdzieś przełożył, czy może się po prostu skończyły i dlatego wyszedł na zakupy. Wysmarkałam nos, żeby móc się w ogóle schylić do dolnej szafki, ale najpierw otworzyłam kosz na śmieci, chcąc wyrzucić ręcznik papierowy. Zrobiłam wielkie oczy, a choroba jakby nagle mi przeszła. Wyciągnęłam ze śmietnika nieotwartą saszetkę z elektrolitami.

– Co do cholery? – powiedziałam sama do siebie, sprawdzając, czy aby na pewno nie została otwarta, ale faktycznie była cała. Może to przypadek?

Ledwo podniosłam się z kucek, trzymając blatu. Saszetkę rzuciłam na bok, mając zamiar zaraz ją przygotować, jednak najpierw przysunęłam sobie krzesło i modląc się, żebym nie spadła, zajrzałam do górnej szafki z lekami. Wyciągałam po kolei jeden po drugim, nie dowierzając coraz bardziej. Wszystkie leki, które przepisał mi lekarz, a które wykupiłam, nie zostały nawet otwarte.

Co podawał mi Caden?

Schowałam wszystko na miejsce, coś mnie tknęło, więc nim zamknęłam szafkę, sprawdziłam opakowanie z lekami uspokajającymi, które wcześniej mi kupił. Brakowało kilku, a przecież zjadłam tylko jedną. To nie oznaczało, że mi je podawał, ale wzbudziło mój niepokój. Bardzo powoli zeszłam z krzesła. Bidon niestety był umyty, więc nie mogłam sprawdzić, co naprawdę wcześniej było w środku. Postanowiłam przygotować sobie napój w jednym z największych kubków.

Natchnienie (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz