Rozdział 7: Kształt wody

486 60 57
                                    

Wriothesley znów śnił o własnej śmierci w bezkresnym oceanie. Tym razem udało mu się dopłynąć do lustra wody, ale pokryta była cienką warstwą lodu. Ponad nią widział zniekształcone promienie słońca, korony drzew i błękit nieba, które kusiły wolnością i kolejnym oddechem. Zaczął uderzać w zamrożoną taflę pięściami, ale choć używał całej swojej siły, nie pojawiło się na niej nawet jedno pęknięcie. Nie poddawał się, uderzał, ale jego wysiłek był bezskuteczny. Musiała minąć cała wieczność, nim stracił nadzieję i pozwolił swojemu ciału swobodnie opadać. Obraz nieba gasł przysłonięty ciemną topielą, a on, im bliżej był dna, tym bardziej uświadamiał sobie, że cała ta walka od początku była bezsensowna. Dno było jego domem i grobem.

Obudził się czując jedynie pustkę. Pomimo zmęczenia, nie zdołał ponownie zasnąć. Przekręcił się więc na bok i patrzył do rana na przeciwległą ścianę, za którą skrobał swój raport Neuvillette.

*

Wriothesley uniósł rękę, ale nie zapukał do drzwi gościnnego pokoju. Znieruchomiał stojąc przed nimi. Dlaczego się wahał? Czego bał? Wczoraj poradził sobie świetnie, a jednak dzisiaj skręcało go w środku na samą tylko myśl, że musi spędzić kolejny dzień z Neuvillette'em. Miał złe przeczucia.

Weź się w garść albo choćby dzisiaj zwolnij się z roli administratora i płyń do Inazumy – pomyślał wściekły na siebie i załomotał pięścią w drzwi. Musiał walczyć. Dla swoich ludzi!

I dla siebie.

Po chwili otworzył mu Neuvillette. Nie wyglądał tak idealnie, jak wczoraj. W srebrzystych oczach czaiło się zmęczenie, a kilka kosmyków uciekło mu z luźnego warkocza i teraz sterczało niedbale przy uszach. Była to miła odmiana. Drobne mankamenty dodały mu człowieczeństwa.

– Na dziś zaplanowałem wizyty u par, które pragną wziąć ślub. Pomyślałem, że zechcesz sporządzić raport także z motywacji, jaką kierują się ci ludzie.

Neuvillette kiwnął ugodowo głową.

– To dobry plan. Zaraz będę gotowy do wyjścia.

Gdy znów zniknął za swoimi drzwiami, Wriothesley pomyślał, że smoki może jednak potrzebowały częściej snu, niż Neuvillette'owi się wydawało.

Sędzia pojawił się w gabinecie Cerbera kwadrans później. Poprawił swoje włosy, ale nie zdołał zakamuflować zmęczenia w podkrążonych oczach. Wriothesley nie wyglądał wcale lepiej, dręczony od dwóch dni koszmarami.

– Odwiedzimy najpierw Alice i Line – oznajmił, zaglądając do przygotowanej wcześniej listy.

– To żeńskie imiona.

– Kobiety na ogół miewają żeńskie imiona – wytłumaczył spokojnie Wriothesley, doskonale wiedząc, do czego zmierza sędzia. – Coś nie tak, Monsieur? Nie wierzysz w miłość między dwoma kobietami? Między dwoma mężczyznami też?

– W twoim podaniu nie było nic o małżeństwach jednej płci.

– Uznałem, że to oczywiste. Tak samo jak małżeństwo człowieka i meluzyny. Nie mów mi, że postęp jeszcze nie dotarł do Fontaine?

– I tak, i nie. Moi urzędnicy nie mają uprawnień do udzielania takich ślubów. Musielibyśmy stworzyć nową ustawę, rozszerzającą dotychczasowe prawo.

– Schodząc do Meropide, twoich urzędników obowiązywać będzie nasze prawo, które nadpisuje niektóre ustawy Fontaine. Wciąż potrzebuję ich tytułu i odnotowania ślubu w waszych urzędach, ale między kim ów ślub ma się odbywać, będzie osobnym zapisem, innym w Meropide i innym w Mermonii. Chociaż wierzę, że góra wkrótce nadgoni postępem "dno".

TopielWhere stories live. Discover now