Rozdział 11: Wilk we wnykach

504 67 43
                                    

Zaskoczyliście mnie pod 10 rozdziałem, nie sądziłam, że wywoła on takie emocje! :'D Zgodnie z obietnicą, wpada w poniedziałek kolejny. A w piątek będzie 12. Trzeba powoli kończyć tę zabawę i myśleć o kolejnym shipie! Kusi Zhongli x Childe, ale z uwagi na mą nieskończoną miłość do boga kontraktów, to musi być coś ekstra i wymaga ode mnie pomyślunku, także skipuję. Kolejne dwa pomysły to Diluc x Kaeya i Ayato x Thoma. Jeśli Diluc, to będzie szło bardziej w klimacie Topieli, czyli dwaj samce alfa i nienawiść idąca w uczucie, jeśli Ayato, to bliżej lekkości Chaosu i uroczych perypetii, głównie za sprawą beztroskiego Tomka. Możecie podpowiedzieć, co Was bardziej kręci, a ja i tak zrobię swoje. Ha! xD

- - -

Wriothesley pierwszy raz od trzech dni nie miał w nocy koszmarów. To było podejrzane, że dręczyły go te monotematyczne sny o topieniu się tylko wtedy, gdy za ścianą siedział Neuvillette. Może sędzia wcale nie pisał raportu, tylko odprawiał nad nim jakieś swoje smocze voodoo?

Gdy wychodził rano z gabinetu Cerbera, zawiesił na drzwiach kartkę z napisem: "Zastępuje mnie Roussimoff, do odwołania". Gdy zbliżał się do windy, dostrzegł w oddali Sigewinne, ale choć patrzyła na niego podpuchniętymi oczami, odwrócił głowę w drugą stronę. Miał dość jej wymądrzania się i wielce psychologicznych mów. Po tym jak mu wczoraj przygadała, czuł się jak gówno. Nie miał innego wyjścia, uratował Meropide, a jednak dręczyły go wyrzuty sumienia i to nie przez Louisa. Nie, Wriothesley był pewien, że chłopak sobie poradzi, bardziej przejmował się Neuvillette'em. Deszcz lał całą noc.

Aż tak się zirytował, że mnie nakrył z Louisem? – zastanowił się i choć sytuacja była tragiczna, mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. – Zazdrosny jakiś, czy co?

Wjechał na górę nie wierząc, że znów to robi z własnej woli. Tym razem nie przywitało go słońce, a zawieja z lodowatą mżawką. Zaklął brzydko, bo doskonale wiedział, że musiał to jakoś naprawić. Pocieszanie Neuvillette było jednak ostatnią rzeczą, na którą miał pomysł i siłę. Z uczuciem niepewności, czy jeszcze kiedyś wróci jako administrator do Meropide, okrył się szczelniej kurtką i ruszył truchtem przez brukowany most.

Gdy znalazł się w pałacu, kurtkę miał przemoczoną do suchej nitki. Oddał ją lokajowi, który z godnością zaniósł jego wierzchnie odzienie do suszarni i zaoferował ręcznik do otarcia twarzy i włosów.

– Jestem Sedene, witamy w pałacu Mermonia. Co pana tu sprowadza? – przywitała go meluzyna stojąca w budce informacyjnej, tuż koło gabinetu sędziego. Przyjrzała się dokładniej jego sylwetce i twarzy, a potem figlarnie zagryzła końcówkę swojego ołówka i nawinęła na palec pęk brązowych włosów.

Wriothesley podał jej list z pieczęcią Furiny. Zalotne spojrzenie informatorki go nie ruszyło.

– Och, proszę mi wybaczyć, administratorze, Monsieur Neuvillette odwołał dziś wszystkie swoje spotkania i oczekuje pana w swoim gabinecie. Z tego co mi mówił, oczekiwał pana nieco później, ale myślę, że to nie będzie problemem, jeśli wejdzie pan już teraz. – Zatrzepotała jeszcze intensywniej swoimi rzęsami, by zwrócić na siebie uwagę diuka. – Proszę się najpierw wpisać do księgi gości, a potem zapraszam dalej, pierwsze drzwi po prawej.

Wriothesley złożył podpis i ruszył do dobrze znanych sobie drzwi. Stary lokaj stojący na zewnątrz otworzył je przed nim i pozwolił wejść do środka.

Nowy gabinet Neuvillette'a był łudząco podobny do tego starego, który rok temu zrujnował swoim atakiem lodowych kolców. Ściany i posadzka obłożone były wielkimi płytami beżowego marmuru, a na podłodze leżały niebiesko-złote dywany. Miedziany żyrandol, łudząco podobny do tego dawnego, wisiał na kopułowym sklepieniu, a ogromny witraż odnowiono tak, by pasował do dwóch pozostałych. Tylko meble pachniały świeżym, sosnowym drewnem.

TopielWhere stories live. Discover now