Rozdział 8: Gra pozorów

447 60 31
                                    

Tym razem, gdy zbudził go koszmar o śmierci w bezkresnej topieli, nie próbował nawet ponownie zasnąć. Od razu wstał, ubrał się i w środku nocy wyszedł na trening. Ring był pusty. Zapalił lampy, a te zamigotały, jakby ze zdziwienia. Kukły z dorysowanymi markerem oczami także patrzyły na niego nie rozumiejąc, po co tutaj przyszedł o tej porze.

Wriothesley zrzucił koszulę i chwycił za skakankę. Po rozgrzewce, gdy poczuł mokry kark, zawiązał na rękach bandaże i zaatakował swój pierwszy cel. Kukła z zezowatymi oczami zatrzeszczała żałośnie, gdy zbombardował ją falą ciosów.

Nie minęła godzina, gdy usłyszał echo eleganckich obcasów obitych metalowymi wzmocnieniami.

– Spytałbym się, czy nie możesz spać, ale zapomniałem, że ty nie śpisz – zawołał, nie przerywając treningu.

Neuvillette zbliżył się do barierek ringu.

– Ty za to powinieneś spać, a tego nie robisz. To przeze mnie?

– Pff – parsknął Wriothesley i chwycił kukłę. Ustabilizował jej pozycję, otarł pot z czoła i spojrzał na sędziego podejrzliwie. – Nie schlebiaj sobie, czego chcesz?

– Wyglądasz na... zmartwionego. Dręczy cię coś?

– Może.

– Jeśli mogę pomóc...

– Pytasz tylko z grzeczności?

– Nie, chcę porozmawiać.

Wriothesley poprawił lecące na oczy włosy i oparł się łokciem na kukle. Wahał się, ale ostatecznie zaryzykował. Nic nie tracił na rozmowie z Neuvillette'em.

– Powiedz mi, ale tak szczerze, postaraj się choć raz nie kłamać mi prosto w oczy, po co tutaj zszedłeś? Taki raport mógł sporządzić ktokolwiek, choćby Clorinde czy Navia, czemu więc zjawiłeś się ty? Mało masz zajęć na górze? To jakaś twoja zemsta?

– Byłem ciekawy.

– Czego?

– Jak bardzo zmieniłeś to miejsce. Chciałem to zobaczyć na własne oczy.

– Czemu?

– Nie wiem.

– Mówiłem ci już, bez kłamstw.

– To prawda – uniósł lekko głos Neuvillette. – Nie wiem czemu nie wyręczyłem się kimś innym. Chyba chciałem... – zawahał się i dodał szeptem: – Pokazać ci, że mam jaja.

Wriothesley zastygł i nagle parsknął niekontrolowanym śmiechem, na moment zapominając, naprzeciw kogo stał. Śmiał się jak rzadko, szczerze i bez opanowania. Otworzył oczy, spojrzał na śmiertelnie poważnego sędziego i znów wybuchnął salwą śmiechu.

– Chciałem posłużyć się twoim językiem, ale teraz myślę, że to było niestosowne, przepraszam za wyrażenie – sprostował zakłopotany Neuvillette.

– A to dobre, nie pamiętam, kiedy tak się uśmiałem! – Wriothesley otarł łezkę, gdy już ochłonął. – Niech będzie, nie chcesz mówić prawdy, to nie mów. Przynajmniej mnie nieźle rozbawiłeś. Rany, aż mnie brzuch rozbolał.

Kiedy to była prawda – pomyślał Neuvillette, ale wolał nie brnąc dalej w ten temat. Ośmieszył się, ale szczery śmiech diuka był miłą odmianą od jego wiecznie chłodnego oblicza. Rzadko go takiego widział, tym bardziej docenił chwilę. Uśmiechnął się bezwiednie. Z pewnością zapamięta to wspomnienie przez bardzo długi czas, a może i na zawsze.

– A jaki jest prawdziwy powód tego, że tu przyszedłeś? –zapytał Wriothesley, podejrzliwie podchodząc do zaskakującego, lekkiego uśmiechu sędziego.

TopielWhere stories live. Discover now