Rozdział 5: Trzynaście dni nadziei

886 51 3
                                    

Na bogato zdobionym suficie sypialni znajdowało się łącznie dwieście pięćdziesiąt sześć misternie wyrzeźbionych kwiatów. Lily dokładnie je policzyła - sto trzydzieści sześć pudroworóżowych róż o idealnie wygiętych płatkach. Osiemdziesiąt dwie ozdobne chryzantemy o krępych łodyżkach. I czterdzieści cztery lilie - jej ulubione, wyrzeźbione z delikatnej gipsowej masy i pomalowane na błyszczącą biel.

Z uporem wpatrywała się w ten sufit, przesuwając wzrokiem po każdym z kwiatów . Robiła tak pewnie już setny raz. Uparcie śledziła wzrokiem ich misterny wzór, zapamiętując dokładne położenie każdego. Wszystko po to, byle tylko skupić całą uwagę na nich. Aby za wszelką cenę nie dopuścić, by umysł powędrował gdzie indziej. Nie pozwalała, by skupiał się na ciężkim dyszeniu i obrzydliwym ciężarze ciała, który na sobie czuła.

 - Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że masz patrzeć na mnie, kiedy mi się oddajesz? - wysyczał Gareth tuż przy jej uchu , wbijając palce w jej ramiona i przyciskając ją do materaca całym ciężarem ciała.

Jednocześnie przyspieszył rytm swoich ruchów. Lily mimowolnie zacisnęła powieki. Próbowała wyobrazić sobie, że jest gdziekolwiek indziej - w ogrodzie, w lesie, nad jeziorem. Gdzie tylko chce, byle nie tu. Przełknęła gulę, która uformowała jej się w gardle, usiłując powstrzymać fale mdłości.

W końcu zebrała resztki odwagi i ponownie spojrzała w twarz wiszącego nad nią mężczyzny. Z trudem wymusiła na wargach uległy, słodki uśmiech, choć tak naprawdę chciała tylko splunąć mu w twarz. Z całych sił powstrzymywała się przed okazaniem prawdziwych emocji - nienawiści, obrzydzenia i odrazy, które żywiła do tego demona.

 - Grzeczna dziewczynka - skwitował z mroczną satysfakcją Gareth, widząc jej uległość i słysząc ciche pojękiwanie.

Jakby widok całkowitego podporządkowania i uległości niewinnej istoty sprawiał mu radość. Chwilę później jego ciałem wstrząsnął ostatni dreszcz spełnienia. Zamarł w bezruchu na kilka sekund, czując falę endorfin eksplodującą w mózgu. Po czym z pełnym błogości westchnieniem opadł obok dziewczyny na miękkie, jedwabne poduszki.

Leżał teraz na plecach, dysząc ciężko i łapiąc urywany oddech. Jego umięśniona, lśniąca potem klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie. Twarz miał zaczerwienioną, a oczy zamglone - z trudem dochodził do siebie po swoim ,,wyczerpującym'' wysiłku.

Lily natomiast nawet nie drgnęła. Wbiła puste, martwe spojrzenie w misternie rzeźbiony sufit nad baldachimowym łóżkiem i znów zaczęła w myślach odliczać kolejne kwiaty. Jedna róża, dwie róże, trzy róże...

Mechanicznie przesuwała wzrokiem od jednego wyrzeźbionego płatka do drugiego, zapamiętując ich dokładną liczbę i położenie. Robiła tak za każdym razem, gdy Gareth ją bezcześcił. Tępo wpatrywała się w sufit, uparcie licząc kwiaty jak oszalała. Wszystko po to, by choć na chwilę uciec od niego myślami.

Jednak ciężkie ramię mężczyzny, które nagle wylądowało na jej nagim brzuchu, momentalnie wyrwało ją z transu. Zapewne miał to być czuły, intymny gest. Jednak dla Lily był on tylko przypomnieniem koszmarnej rzeczywistości. Sprawił, że fala narastającego obrzydzenia ścisnęła jej gardło.

Lily nie chciała ani tych pieszczot, ani tego obrzydliwego dotyku. Tym bardziej, gdy dostrzegła, że dłoń Garetha bezwiednie gładzi fioletowego siniaka na jej skórze – pamiątkę, jaką zostawił kilka dni temu podczas jednego ze swoich napadów furii.

 - Przepraszam cię – wyszeptał z udawanym współczuciem mężczyzna, dostrzegając grymas bólu na jej twarzy. - Przecież wiesz, że nie chciałem. To był tylko wypadek.

Jednak Lily doskonale zdawała sobie sprawę, że te przeprosiny tak naprawdę nic dla niego nie znaczą. Że i tak znów do tego dojdzie. Dlatego nie skomentowała jego słów, nie uznała za stosowne wdawać się z nim w dyskusję.

Syn Gniewu (18+ zakończona)Where stories live. Discover now