Rozdział 37: Na krawędzi

490 43 5
                                    

Pierwszy dzień po wyjeździe Rose minął Lily bez większych problemów. Kiedy położyła się spać, wzięła ze sobą księgę do nauki Ignavar. Szybko jednak zapadła w głęboki sen. Rankiem, gdy się obudziła, nie powitał jej widok znajomej, rozczochranej czupryny Rose, wtulonej w jej ramię. Przyzwyczaiła się już do tego, że przyjaciółka zawsze budziła się wcześniej i przychodziła do niej, by wspólnie rozpocząć dzień. Jednak tym razem musiała sama wstać z łóżka. Po chwili do jej komnaty weszły dwie młode dziewczyny, które wyglądały na około czternastoletnie. Milcząc, postawiły tacę ze skromnym śniadaniem na stoliku, po czym zabrały się za sprzątanie pokoju. Nie odezwały się ani słowem, tylko szybko uporały się ze swoimi obowiązkami i tak samo cicho wyszły.

Kolejny dzień również nie należał do najgorszych. Pogrążyła się całkowicie w studiowaniu dawnych ksiąg i Ignavar, przerywając tylko od czasu do czasu, by zjeść odrobinę zupy na obiad. Nie miała wcale apetytu. Jednak ta następna noc nie była już tak spokojna i beztroska. Znów śniła o tych przerażających, żółtych tęczówkach Eona, które wpatrywały się w nią złowrogo, jakby demon miał zaraz rzucić się na nią i zrobić jej straszną krzywdę. To była pierwsza noc, kiedy obudziła się nagle z przeraźliwym krzykiem, co zapoczątkowało całą serię męczących, nocnych koszmarów nawiedzających ją w kolejnych nocach.

Każdy kolejny dzień był tylko gorszy i gorszy. Już zupełnie nie studiowała ksiąg. Zamiast tego siedziała samotnie w swoim łóżku, obejmując się ciasno ramionami i kołysząc się lekko w przód i w tył. Miała nieprzyjemne, męczące wrażenie, że zimne, twarde kamienne ściany jej komnaty powoli, acz nieubłaganie zbliżają się do siebie, zamykając ją w ciasnym, duszącym lochu. Miała wrażenie, że znów ma na sobie obrzydliwy worek i jest zmuszana do jedzenia ryżu prosto z brudnej, kamiennej podłogi. Koszmary dręczące ją co noc wydawały się z każdym razem coraz bardziej realistyczne i coraz okropniejsze. Za każdym razem, gdy budziła się nagle z przeraźliwym krzykiem, nikt nie przybywał do jej komnaty, by ją uspokoić, przytulić i zapewnić, że to tylko zły sen. Była całkiem sama. Starała się więc spać możliwie jak najkrócej, tylko tyle, ile było absolutnie konieczne do funkcjonowania.

Dni mijały jeden za drugim, tworząc monotonną ciągłość pozbawioną jakichkolwiek punktów orientacyjnych. Lily zupełnie straciła poczucie upływu czasu. Nie wiedziała, czy od chwili, gdy Rose opuściła warownie, minął tydzień, miesiąc, a może nawet cały rok. Wszystkie dni wydawały się takie same - szare, ponure i pozbawione nadziei. Miała nieprzyjemne, męczące wrażenie, że od zawsze była uwięziona w tym okropnym miejscu. Jakby całe jej dotychczasowe życie nie istniało. Powoli zatracała się w rozpaczy, która pochłaniała ją całkowicie niczym czarna dziura. Nie było już w niej iskierki nadziei ani woli walki. Pozwalała, by fale beznadziejności zalały ją całkowicie, tonąc w ich mrocznych odmętach.

Często wpadała w nagłe ataki paniki, które paraliżowały ją całkowicie. Wtedy nie była w stanie swobodnie oddychać, jakby niewidzialna dłoń ściskała jej gardło. Mogła tylko leżeć na zimnej, twardej podłodze, tępo wpatrując się w kamienne ściany .

Czasami wpadała w napady wściekłości. Ogarniał ją wtedy niepohamowany gniew, który sprawiał, że nie panowała nad sobą. W furii chwytała wszystko, co akurat znajdowało się w zasięgu jej rąk i ciskała przedmiotami o ściany i podłogę. Rzucała po całej komnacie filiżankami, talerzami, kubkami, dzbankami, wrzeszcząc przy tym tak głośno, że jej krzyki roznosiły się echem po całej warowni. Jednak nikt nigdy nie przychodził w odpowiedzi na jej wściekłe, rozpaczliwe wołanie. Nikt nie próbował jej pocieszyć, uspokoić, nikt nie okazał jej współczucia. Była całkowicie pozostawiona samej sobie w tych chwilach szaleństwa.

Dopiero gdy w końcu się uspokajała, gdy jej gniew wypalał się bez śladu, pozostawiając ją opustoszałą i wyczerpaną, te dwie milczące służące o twarzach tak podobnych do siebie, że musiały być siostrami, przychodziły i sprzątały cały bałagan. Nie odzywały się do niej ani słowem, ignorując ją całkowicie. Ona też nie próbowała się do nich odzywać, ale ich obojętność i milczenie strasznie ją denerwowały. Wkurzało ją, że tak po prostu przychodzą i sprzątają w ciszy po jej napadach furii, nie okazując zrozumienia ani współczucia.

Syn Gniewu (18+ zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz