Rozdział 16: Żywy Trup

574 53 2
                                    

Jej ciało kołysało się bezwładnie w rytm kroków wierzchowca, lecz ona sama nie odczuwała już tego ruchu. Świat fizyczny przestał dla niej istnieć. Nie słyszała uderzenia kopyt o pylistą ziemię, nie czuła podmuchów gorącego powietrza na twarzy. Zastygła w bezruchu, choć jej ciało poruszało się miarowo.

Wzrok miała utkwiony gdzieś w przestrzeni, nieprzytomny i pusty. Przed oczami wciąż migotały jej makabryczne obrazy ostatnich chwil jego życia. Moment, gdy jego głowa eksplodowała. Tryskająca z szyi krew, ułamki kości, masywny pień ciała osuwający się bezwładnie na ziemię. Widok ten wypalił się pod jej powiekami niczym piętno.

Ogarnęło ją przerażenie, lecz przerażenie dziwne, przytłumione. Nie krzyczała, nie płakała – z jej ust nie wydobył się najmniejszy dźwięk. Serce tłukło się w piersi, ale rytmicznie, bez pośpiechu. Resztki rozsądku podpowiadały jej, że powinna pałać gniewem i żalem z powodu utraty jedynej osoby, która okazała jej tu odrobinę życzliwości. Jednak nie czuła nic. Pustka. Ciemność bezdenna jak czeluście piekieł pochłonęła wszelkie uczucia.

Nie wiedziała już kim jest, po co tu przybyła, dokąd zmierza. Po co w ogóle żyje, skoro świat wokół niej runął w niebyt? Czy ona sama również za chwilę przestanie istnieć? Pytania te nie miały znaczenia. Dryfowała w próżni, na granicy jawy i snu, życia i śmierci. Wiedziała tylko jedno – znalazła się w piekle, z którego nie ma ucieczki.

Z każdą mijającą chwilą zapadała się coraz głębiej w otchłań rozpaczy. Zatraciła siebie, swój ból, swą przeszłość. Pozostała niczym kukła bez duszy, istota bez celu. Bez nadziei na jutro. Żywy trup. Modliła się tylko o jedno – by wreszcie sam Bóg zmiłował się i zesłał jej wyzwolenie z tej agonii. Aby pozwolił jej umrzeć.

Choć jej ciało i umysł błagały o chwilę wytchnienia, Lily nie pozwoliła sobie na luksus zamknięcia oczu i zapadnięcia w błogi niebyt snu. Za każdym razem, gdy choć na moment opuszczała powieki, w jej głowie rozbrzmiewały jak echo szydercze rechoty Eona i Welveta.

Ponownie widziała, jak zginają się w pół nie mogąc powstrzymać dzikiej radości na widok śmierci niewinnego człowieka.

Ich wykrzywione obłędem i odurzone narkotykiem twarze raz po raz pojawiały jej się pod powiekami. Nawiedzały ją niczym sceny z horroru oglądanego niegdyś późnym wieczorem.

Za każdym razem, gdy próbowała choć na chwilę odpłynąć, te koszmarne wizje powracały ze zdwojoną siłą. Nie pozwalały jej na chwilę wytchnienia, dręczyły i dobijały bez litości. A przecież i bez tego balansowała już na granicy wytrzymałości. Stała nad urwiskiem, z ogromną otchłanią szaleństwa ziejącą tuż u jej stóp. Jeszcze chwila, a runie w nią bezpowrotnie.

Miała wrażenie, że oprawcy doskonale o tym wiedzą. Że rozkoszują się każdą sekundą jej niemego cierpienia. Podpatrywali z boku, wymieniając porozumiewawcze uśmiechy i tylko czekając, aż wreszcie pęknie. A wtedy będą mogli znów cieszyć się czyimś cierpieniem.

Eon coś do niej mówił. Lily widziała kątem oka, jak co chwilę macha ręką to w prawo to w lewo, wskazując na mijane po drodze krajobrazy. Raz pokazywał kontury jakichś budowli w oddali, innym razem wskazywał palcem na ciągnące się po horyzont łańcuchy skalistych gór.

On mówił. Jej oszalały z żalu umysł jednak nie rejestrował ani jednego słowa. Wzrok miała całkowicie nieprzytomny, utkwiony gdzieś w bliżej nieokreślonym punkcie. Nawet gdyby chciała skupić się na słowach oprawcy, nie potrafiłaby. Mózg odmawiał jej posłuszeństwa, nie przetwarzał bodźców ze świata zewnętrznego. Widziała jedynie rozmazane plamy niewyraźnych barw, niezidentyfikowanych kształtów. Nic nie miało dla niej znaczenia ani sensu.

Gdzieś w podświadomości kołatało się echo wspomnienia postoju. Ktoś zbliżał jej do twarzy menażkę z wodą, zmuszając do picia. Ktoś inny wpychał jej do ust suchy prowiant. Jednak ona sama nie potrafiła powiedzieć, czy była to jawna rzeczywistość, czy tylko omamy zmęczonego umysłu.

Całkowicie straciła poczucie upływającego czasu. Nie wiedziała, czy podążają w nieskończoność od kilku godzin, czy może od wielu dni lub tygodni. Być może nawet mijały miesiące, a ona tego nie rejestrowała? W jej postrzeganiu rzeczywistości zaszły zbyt fundamentalne zmiany.

Co jakiś czas, gdy zmęczenie, głód i pragnienie stawały się nie do wytrzymania, a ciało odmawiało jej posłuszeństwa, Lily zapadała w niespokojną drzemkę. Jednak za każdym razem budziła się w popłochu - wyrywana ze snu przez natrętne koszmary pełne krzywdy i cierpienia. Próbując uciec od traumy na jawie, wracała do niej pod powiekami.

Otaczająca rzeczywistość docierała do niej jedynie w strzępach i urywkach. Rejestrowała piekący żar słońca, wysuszający wiatr smagający twarz i dłonie. Dostrzegała bezkres pustyni ciągnącej się po horyzont, marne skrawki przypominającej ziemię roślinności. Pustka, jałowość, suchość - jakby cały wszechświat wyparował, zostawiając jedynie wypalony pejzaż. I upiorną ciszę, której nie przerywały żadne odgłosy, mimo że wszyscy dookoła niej mówili. Słyszała tylko własny oddech i bicie serca. I krzyk rozpaczy dudniący gdzieś w środku czaszki.

Syn Gniewu (18+ zakończona)Where stories live. Discover now