Rozdział 11: Nieproszony wybawca

735 46 17
                                    

Próbowała do niego krzyknąć. Chciała błagać go rozpaczliwie o pomoc, o uratowanie z tej beznadziejnej sytuacji. Przecież nie mogła tak po prostu umrzeć w tym przeklętym miejscu. Nie chciała kończyć żywota brudna, zasypywana śmierdzącym popiołem. Zebrała wszystkie siły, aby krzyknąć, jednak gdy tylko rozchyliła usta, do środka wdarł się szary pył. Poczuła okropny, palący smak spalenizny na języku.

Zakrztusiła się gwałtownie, lecz jeździec nawet nie drgnął. Stał na wzgórzu, wpatrując się intensywnie w jej zapadającą się sylwetkę. Ze złowrogim uśmiechem, przyglądał się konaniu Lily.

Obserwował uważnie jak dziewczyna powoli umiera. Jak próbuje zaczerpnąć ostatni oddech, zanim pył wypełni jej płuca. Jak, centymetr po centymetrze, zapada się w czeluść, która za moment miała pochłonąć ją bez reszty.

Już lada moment z jej sylwetki miały zostać tylko pojedyncze kosmyki. Aż w końcu i one znikną pod warstwą popiołu. Na zawsze.

Lily czuła, że to już koniec. Nie miała już najmniejszych złudzeń, że jakoś wybrnie z tej opresji. Zdawała sobie sprawę, że jej los jest przesądzony na dobre. Śmierć czaiła się tuż za rogiem, zbliżając nieuchronnie z każdą kolejną wibracją.

Wzięła więc ostatni, rozpaczliwy oddech - najgłębszy jak tylko potrafiła - nim pył całkowicie zasypał jej nozdrza.

Za chwilę będzie musiała wciągnąć do płuc zabójczy pył, który nieodwołalnie zapieczętuje jej los. Ze łzami w oczach rzuciła ostatnie, błagalne spojrzenie na zimnego jak lód jeźdźca.

Wtedy właśnie jeździec uniósł lekko dłoń do góry. Był to ledwo dostrzegalny gest - drobny ruch nadgarstka, niczym tajemniczy znak lub sygnał. Jednak czarnemu rumakowi najwyraźniej zupełnie wystarczył. Koń zachował się bowiem dokładnie tak, jakby rozumiał przekaz pana. Albo jakby czytał mu w myślach.

Uniósł wysoko jedną ze swoich nóg. Zwierzę z całej siły uderzyło potężnym kopytem w zbocze wzgórza. Wstrząs był tak potężny, że miała wrażenie jakby przez pustynię przeszła ogromna fala uderzeniowa. Jakby cała ziemia zadrżała w posadach.

Fala rozwiała w ułamku sekundy cały popiół, który jeszcze przed chwilą bezlitośnie wsysał i pochłaniał Lily. Jej ciało momentalnie straciło oparcie. Jak w zwolnionym tempie runęła w dół z impetem, nie mając nawet szans zareagować. Jej umysł nie nadążył przetworzyć tego, co się dzieje.

Z impetem uderzyła o twardy grunt. Ostry ból natychmiast eksplodował w dolnej części pleców i krzyżu. Promieniował aż do ramion i nóg. Na kilka sekund całkowicie odebrał jej oddech w płucach. Miała wrażenie, że właśnie złamała sobie kręgosłup. Agonia była tak potworna, że przez dłuższą chwilę nie była w stanie się poruszyć. Leżała bezwładnie na ziemi, próbując złapać oddech.

Zaczęła zanosić się konwulsyjnym, bolesnym kaszlem. Jej pierś unosiła się i opadała w gwałtownych spazmach, gdy z wysiłkiem próbowała wykrztusić cały pył, który przedostał się do jej ust. Opadała w końcu z sił, dysząc ciężko niczym po przebiegnięciu maratonu. Była zwyczajnie zbyt wyczerpana, by podnieść choćby powieki. Leżała więc bezwładnie z zamkniętymi oczami. Każdy milimetr ciała pulsował tępym, uporczywym bólem. Nie miała już siły nawet drgnąć.

Teraz mogła już tylko bezradnie czekać na nieuniknione - na powrót swojego oprawcy.

Nie miała bowiem najmniejszych wątpliwości, że ów tajemniczy jeździeć na czarnym rumaku to ten sam mężczyzna o przeszywającym, żółtym spojrzeniu kocich oczu, którego widziała na pokładzie statku.

Na samo wspomnienie jego twarzy, dziewczynę przeszedł dreszcz strachu. Co teraz ją czeka? Jak okrutna kara spotka ją za próbę ucieczki? A może rozwścieczony porywacz po prostu zdecyduje się pozbawić ją życia, by raz na zawsze ukrócić takie akty rebelii? Nawet gdyby chciała, jej wyobraźnia nie byłaby w stanie wymyślić wszystkich potencjalnych okropieństw, które na nią czekały.

Syn Gniewu (18+ zakończona)Where stories live. Discover now