[4] Kaden Hasanov

336 14 23
                                    

- Ej, a gdyby Cillian Murphy chciał się z tobą ruchać to co byś zrobiła?- spytała blondynka odrywając jeden kawałek pizzy z pudełka.

- Że co? - odezwałam się zdezorientowana nakładając na stojąco maseczkę w płachcie. - Jakie pytanie - dodałam ze śmiechem.

- No co, normalne - powiedziała Maddie zajadając się najlepszym jedzeniem jakie stworzył człowiek, a okruchy spadały jej na białą pościel.

- Normalne jak ty - rzekłam spoglądając na nią z politowaniem.- To zależy.

- Dawaj, od czego?

- Zależy w jakich okolicznościach i czy tobie chodzi o jego jak był młody czy z teraźniejszości. - odpowiedziałam siadając po turecku na wielkim łóżku blondynki.

- Z młodości oczywiście.

- Myślę, że jakbym była pijana z nim na jednej imprezie to czemu kurwa nie - powiedziałam, a następnie poprawiłam puszysty szlafrok koło szyi śmiejąc się.

Nie chciałam, aby Maddie zauważyła formujące się na mojej skórze odciski palców. Blondynka nie ma pojęcia co wydarzyło się dzisiaj podczas drogi do jej domu i oby tak zostało. Nie chce jej martwić. Poza tym ma taki świetny humor po spędzonym czasie z Dominiciem. Dziewczyna z ekscytacją opowiadała mi o ich rozmowie jak już wszystkich odwieźli. Nie miałabym serca psuć jej nastroju.

- E tam, ja bym się z nim pieprzyła na trzeźwo. Nawet jak wpadniemy to wiesz, dziecko będzie bogate - odparła powodując mój delikatny uśmiech.

- Racja, alimenty dojebane. Właściwie to po co dziecku tyle kasy, można sobie wziąć większość na własne potrzeby - uznałam ze śmiechem. - To jest plan. Jak mi nie wyjdzie w życiu to go zastosuje.

- Idealny, tak samo jak osoba, która go wymyśliła - powiedziała Maddie biorąc z uśmiechem łyk białego wina.

- A co myślisz o Robercie Downeyu Jr. - spytałam idąc w jej ślady.

- O Jezusie, on był taki przystojny. Jeszcze się pytasz oczywiście, że bym się zgodziła. Nawet by mnie namawiać nie musiał - odpowiedziała mi natychmiastowo i odstawiła kieliszek na białą szafkę nocną.

- Był?

- To ty nie mówisz o nim jak miał z dwadzieścia parę lat? - zapytała ze zdziwieniem wyczuwalnym w głoście podnosząc z podłogi Luckiego.

Piesek próbował wdrapać się na łóżko, ale za każdym razem spadał z powrotem na podłogę. Jednak mimo nieudolnych prób nie poddawał się. Przysięgam, że to najsłodszy psiak na świecie.

- No wtedy też był, ale teraz. - oznajmiłam rozmarzonym tonem. - On jest jak wino, naprawdę. - dodałam odkładając kieliszek.

- Vera, ale on mógłby być twoim ojcem. On ma pięćdziesiątkę na karku. - powiedziała usadawiając sobie między nogami Amstaffa.

Lucky miał na sobie identyczną jak my różową opaskę z kokardką i specjalną maseczkę dla psów na pyszczku. Wyglądał przeuroczo, aż od samego patrzenia na niego człowiekowi samoistnie kąciki ust szły ku górze.

- No i co. Wiek to tylko liczba - odpowiedziałam wzruszając ramionami.

- Czyli ta plotka o twoim romansie z Panem od matematyki to prawda? - spytała dziewczyna głaszcząc pupila.

- Coo?! Nie?! Ja pierdolę, Maddie.. jak tak w ogóle mogłaś pomyśleć! - podniosłam głos patrząc na blondynkę jak na wariatkę wiedząc, że ją właśnie okłamuje.

Kolejny raz.

Częściowo jest to prawda, że nie mam z nim romansu. Ja z Panem Andersonem nie uprawiam seksu tylko poprostu czasami się całujemy. Mu brakuje czułości, a mi kilku dobrych ocenek z matmy. Żona mu zmarła, a że ja nie jestem geniuszem w dziedzinie której uczy, mogę mu niekiedy potowarzyszyć w domu i miło spędzić czas. Opłacalne dla obu stron.

THE HILLSWhere stories live. Discover now