Rozdział II

225 8 1
                                    

Kiedy ostatni raz rozmawiałam z Vincentem, wręczył mi swój magiczny naszyjnik, zapewniając, że mogę go wezwać jeśli będę potrzebowała pomocy. Nigdy nie miałam okazji użyć naszyjnika, tym samym nie widziałam księcia Wilkusów od dnia ataku na Akademię. Jednak wyrażając się bardziej precyzyjnie, powinnam raczej powiedzieć, że nie widziałam go na jawie. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale często odwiedzał mnie w snach, zawsze ukazując mi się w ten sam sposób.
Stoję pośród ciemności na skalnym urwisku, zewsząd otoczona gęstym lasem. Wpatruję się w księżyc, który świeci pełnym blaskiem. Jestem jak zahipnotyzowana, dopóki nie dociera do mnie wyraźny szelest dochodzący z lasu. Odwracam się szybko i rozglądam gorączkowo. Początkowo widzę jedynie dzikie, nieludzkie oczy wyłaniające się z mroku. W tym momencie jestem całkowicie przerażona. Nie mogę się poruszyć, serce niemal wyrywa mi się z piersi, a umysł żąda bym ruszyła do ucieczki. Staram się znaleźć w sobie siłę, ale czuję niemal paraliżujący strach, do chwili, gdy staję z nim twarzą w twarz.
Na raz wszystkie niepokojące uczucia odpływają, zastępuje je spokój i poczucie bezpieczeństwa, które odnajduję w jego łagodnym spojrzeniu. Patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem i mimo, że nie porusza ustami zadaje mi stale to samo, nieme pytanie -

Czy tego właśnie ode mnie chcesz Ado?

Nie mam pojęcia co to ma znaczyć, ale mimo wszystko za każdym razem potakuję w odpowiedzi. Wtedy on uśmiecha się smutno, a w jego oczach widzę mieszaninę bólu i niepewności. Próbuję go dotknąć, wygląda jakby potrzebował pocieszenia, ale on rozpływa się w powietrzu niczym zjawa, a sen się kończy, zawsze w tym samym miejscu i czasie.

Darzyłam Vincenta trudnymi do zrozumienia uczuciami, był mi bliski, ale i odległy jednocześnie. Stał się dla mnie wybawieniem, ale niewątpliwie był też przyczyną strachu i bólu. To, że ostatecznie stanął po naszej stronie, w moich oczach uwalniało go od win za czyny, których się dopuścił. Stanął przeciwko własnej rodziny, by stawić czoła nienawiści, którą szerzyła wśród Wilkusów jego ciotka. Wymagało to wielkiej siły i odwagi, dlatego ceniłam Vincenta i wierzyłam, że taki władca jak on, może zaprowadzić pokój, nawet wśród bestii.
Nie byłam jednak w stanie zaufać mu całkowicie. Jak silne może być zło, jak głęboko może wedrzeć się do naszej świadomości, jeśli karmiono nas nim, przez całe życie?
Mimo, że sny nie pozwalały mi zapomnieć o wilczym księciu, nigdy nie zdobyłam się na to by wezwać go do siebie. Czułam, że tak będzie lepiej.

Rozmowa z mamą była prawdziwym wyzwaniem. Naciskała bym została w domu i nie lekceważyła jej snów. Ja jednak byłam zdeterminowana by wrócić do Akademii mimo zagrożenia. Czułam się wręcz w obowiązku by być tam, jeśli rzeczywiście miało wydarzyć się coś złego. Nie przekonałam matki, ale postawiłam na swoim. Nasze pożegnanie było trudne. Zostawiłam najbliższą mi osobę, pełną obaw i smutku, odczuwając przy tym ogromne wyrzuty sumienia, jednak wiedziałam, że nie mogę postąpić inaczej.

Pocieszenie przyniósł mi dopiero widok mojego przyjaciela Alberta, który wyszedł mi na spotkanie przed bramy Akademii. Zawsze wiedział kiedy się pojawię, potrafił to wyczuć w tylko jemu znany sposób. Przez ostatnie lata bardzo się zaprzyjaźniliśmy, spędzaliśmy razem większość czasu. Nasza wspólna historia zaczęła się na dobre po tym, gdy zjawił się w drzwiach mojego domu, mimo, iż miałam go za martwego. Choć żyjąc w świecie magii, można by pomyśleć, że nic nie powinno mnie zadziwić, mojemu blondwłosemu przyjacielowi się to udało. Nie tylko za sprawą powstania z martwych, przepadł przecież w toni zamarzniętego jeziora, ale może przede wszystkimi przez fakt, że okazał się on ludzka lalką. To, że Albert był po części robotem, wprowadziło mnie w nie małą konsternację. Początkowo czułam się z tym bardzo niezręcznie. Zdążyłam go jednak poznać zanim wyznał mi prawdę i wiedziałam, że bliżej mu do człowieka niż większości ludzi jakich znałam. Owszem, był inny, wydawał się chłodny i pozbawiony emocji, jednak jeśli ktoś pomyślałby, że nie jest zdolny do ich odczuwania, byłby w ogromnym błędzie. Albert nie potrafił pokazywać swoich uczuć, ale był bardzo wrażliwy i świetnie wyczuwał emocje innych ludzi. Dlatego kiedy tylko mnie zobaczył bez zbędnych wstępów zadał mi trafne pytanie.

  - Jak bardzo jest źle Ada? - wpatrywał się we mnie badawczo, swoim pozornie obojętnym wzrokiem.
  - Chodź Alberto, wyjaśnię ci wszystko po drodze. Musimy znaleźć wujka Profesora.
 

 

Akademia Pana Kleksa - Kraina chaosuWhere stories live. Discover now