Rozdział V

217 11 6
                                    

Miejsce spotkania zostało ustalone, a ja mimo wcześniejszych planów postanowiłam nie angażować Alberta bardziej niż było to konieczne. Widziałam, że mój pomysł nie przypadł mu do gustu, więc nie zamierzałam go martwić samotną wizytą nad leśnym urwiskiem.
Kiedy tylko zjedliśmy kolację, wymknęłam się z Akademii i skierowałam w stronę starego lasu, który stanowił niepisaną granicę między terenem magiczn ej krainy, a terytorium wilków. 
Istoty z naszego świata nie wchodziły do lasu bez wyraźnego powodu, jednak ja taki właśnie miałam. Wkroczyłam, tam więc bez wahania, licząc na to, że znajdę wyznaczone przez Vincenta miejsce, zanim zdołam wpakować się w kłopoty.
O dziwo nie błądziłam zbyt długo i mimo, że kierowałam się jedynie intuicją, udało mi się dotrzec do celu tuż przed zachodem słońca. Podeszłam ostrożnie na skraj urwiska. Widok, który się przede mną roztaczał napawał grozą i fascynacją jednocześnie. Rozciągające się po horyzont wzgórza, praktycznie nie pokryte roślinnością, budzące respekt, strome i niebezpieczne. W niewielkiej dolinie na ogromnej skale stał monumentalny, wiekowy zamek. Nigdy nie widziałam budowli tak majestatycznej. Nasza Akademia choć słusznych rozmiarów, nie mogła mierzyć się z zamkiem Wilkusów. Jakże odmienna od naszego bajecznego lasu była kraina wilków. Mimo swojej surowości, trudno było oprzeć się klimatowi tego miejsca. To tak jakby odwiedzało się średniowieczny, nawiedzony dwór. Czujemy przerażenie, gdy wiemy, że mamy tam wejść, ale też dziwną, narastającą ekscytację, ciągnie nas tam i odpycha jednocześnie. Zafascynowana roztaczającymi się przede mną widokami, prawie zapomniałam po co się tu pojawiałam, do czasu, gdy z zamyślenia wyrwał mnie szmer dochodzący z lasu. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam parę wielkich, błyszczących w półmroku oczu.

  - Witaj Ado.

Mimo, że od naszego ostatniego spotkania minęło kilka lat, Vincent nie zmienił się ani o jotę, być może była to kwestia wilczych genów. Tym razem jednak nie nosił na sobie czarnej, wilczej zbroi, ubrany był w długie, sięgające niemal do kostek, szykowne okrycie. Mimowolnie pomyślałam, że teraz przypomniał bardziej księcia niż wojownika.

  - Dziękuję ci książę, że odpowiedziałeś na moje wezwanie.   - zbliżyłam się do niego o kilka kroków.
 
  - Czyżbyś zapomniała jak mam na imię? - uśmiechnął się delikatnie.
 
  - Skąd... - oparłam nieco zmieszana. - Po prostu twoje królestwo, a nawet twój wygląd budzą respekt, czuję się trochę zakłopotana jeśli mam być całkiem szczera.

Vincent nie potrafił ukryć rozbawienia.

  - Rozumiem, że spodziewałaś się spruchniałych, drewnianych chat i hordy dzikich wilków biegających po lesie bez celu?

  - Raczej wielkiego ogniska przy którym przesiaduje cała wataha i osady z mnóstwem szałasów z liści. - powiedziałam żartobliwym tonem, choć między nami mówiąc, właśnie tego się spodziewałam.

- Puszczę tą zniewagę mimo uszu. - uśmiechnął się pod nosem.
  - Prawdę mówiąc Ado, sądziłem, że uda nam się spotkać wcześniej. Minęło naprawdę wiele czasu, teraz kiedy cię widzę, dostrzegam to jeszcze wyraźniej. - jego spojrzenie przez moment objęło moją osobę od stóp do głów, a ja zarumieniłam się mimo woli. - Vincent widocznie to zauważył bo obdarzył mnie kolejnym uśmiechem, tym razem nieco łobuzerskim.  - Rozumiem, że skoro mnie nie potrzebowałaś, to trzymałaś się dala od kłopotów? Jednak teraz coś się zmieniło.

  - Dostałam pewne informacje... - zaczęłam ostrożnie. - Możliwe, że naszej krainie grozi niebezpieczeństwo. Chciałabym żebyś pomógł mi ustalić co się dzieje.

  - Skąd pomysł, że mogę coś wiedzieć? Nie wikłamy się w konflikty z bajkami ani z Akademią, odkąd darowałem wolność twojemu przyjacielowi.  - odparł spokojnie.

  - Pytanie czy mówisz także w imieniu swojej ciotki...? - odważyłam się wyłożyć karty na stół.

Twarz księcia momentalnie się zmieniła. Trafiłam w czuły punkt.

  - Wadera nie jest już częścią mojej watahy, jej zamiary nie są mi znane. Bardzo przeżyła moją zdradę, bo tak właśnie pojmowała zaniechanie zemsty na Mateuszu. - odparł z powagą. - Jednak do tej pory nie zrobiła nic czym mogłaby by zasłużyć na brak zaufania z mojej strony, byłbym więc ostrożny z domysłami przeciwko niej Ado. Myślę, że spotkało ją już dość bólu i zawodu.

Zaniepokoiło mnie to co usłyszałam. W głosie Vincenta dało się wyczuć żal oraz bliżej nieokreślone poczucie niesprawiedliwości. Chciał postąpić słusznie, ale w rezultacie poróżnił się ze swoimi braćmi, przedłożył nasze dobro nad oczekiwania rodziny i spotkały ich za to konsekwencje, które jak widać ciężko było mu unieść.

  - Zamierzam być z tobą szczera Vincencie. - odparłam hardo. - Dochodzą nas słuchy, że twoja ciotka coś knuje, najwyraźniej dalej ma jeden cel, co więcej znalazła sprzymierzeńca, który ma pomóc jej zemścić się na Mateuszu i całej Akademii. Miałam nadzieję, że wiesz coś więcej o jej działaniach. Myślę, że jesteśmy w poważnych tarapatach, inaczej nie byłoby mnie tutaj. Rozumiem, że wiele poświęciłeś stając po naszej stronie. - podeszłam bliżej i próbowałam odnaleźć w jego spojrzeniu nić porozumienia. - Jesteśmy ci dozgonnie wdzięczni, pamiętaj, że postąpiłeś słusznie.

  - Nie musisz mi o tym przypominać. To była moja decyzja i nie żałuję jej. Ale wszystko ma swoje konsekwencje. - teraz patrzył na mnie z nieskrywaną złością, a jego wzrok przypomniał mi przerażającego Wilkusa jakim go poznałam. - Więc jeśli masz jakieś przekonujące dowody potwierdzające twoje podejrzenia, słucham. - teraz on zbliżył się do mnie, patrząc wyzywająco. - W przeciwnym razie nie mam zamiaru słuchać krzywdzących moją rodzinę domysłów. Czy wyrażam się jasno Ado Niezgódko? - ostatnie słowa niemal wywarczał. Cofnęłam się mimowolnie.

  - Myślę, że już jaśniej się nie da książe. - odparłam ostro, czując narastające wzburzenie. - Niepotrzebnie się do ciebie zwróciłam.

Odwróciłam się na pięcie, ale on niepostrzeżenie stanął mi na drodze.

  - Przykro mi, że nie mogę ci pomóc. - odrobinę spuścił z tonu, ale nadal patrzył na mnie wyniosłym wzrokiem. -  Ale jestem przekonany, że szukasz problemu nie tam gdzie trzeba.

  - To się jeszcze okaże. - odparowałam. Nie czułam już lęku, jedynie co mną teraz kierowało to złość. Złość na to, że tak wiele spodziewałam się po rozmowie z nim, a jednak odchodziłam z kwitkiem.
Wyminęłam Vincenta oscentacyjnie, ale i tym razem nie pozwolił mi odejść. Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.

  - Zrobiłaś się bardzo butna Ado. - napotkałam jego przeszywające na wskroś spojrzenie, które na moment zaparło mi dech w piersi. - Oby cię to nie zgubiło.

 

A więc jest i Vincent, przez niektórych długo wyczekiwany 😉 Wybaczcie, że nie jest słodko i kolorowo, ale nie lubię kiedy wszystko dzieje się zbyt szybko i bezproblemowo... 😅 Jak podoba Wam się ten rozdział ?

Akademia Pana Kleksa - Kraina chaosuHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin