Rozdział 29

3.3K 115 73
                                    

Katrina

Nie nawidzę ich.

Zrujnowali mi życie. Nie dość, że zabili mi rodzinę, to dodatkowo nie dadzą mi umrzeć. Mam dość życia. I teraz pewnie ktoś powie, że ma przyjaciół, co jest prawdą. Tylko oni mi zostali.

Ile ja bym dała, aby teraz byli obok.

Płaczę jeszcze przez długi czas, a maszyny obok mnie, cały czas szybko piszczą.

Nie obchodzi mnie to.

Kiedy w końcu się uspokajam, postanawiam zadzwonić do Inez. Ona na szczęście szybko odbiera.

- No hej co tam? - pyta, a kiedy widzi moją twarz, momentalnie zmienia się jej nastawienie. - O Boże... - zakrywa usta dłonią. - Co się stało? I czemu słyszę maszyny szpitalne obok?

Widząc jej przerażenie, znów mam ochotę płakać, chociaż wiem, że teraz nie mogę. Nie mogę pokazać jej słabości.

- Inez, ja się prawie zabiłam... - wyznaję, a jedna łza spłynęła mi po policzku, więc szybko ją starłam.

- Jak to...

- Przepraszam...- szepcze, odwracając wzrok. Teraz już nie powstrzymuję łez.

- A... ale czemu? - pyta, i słyszę jak też zaczyna szlochać.

- Bo... bo... oni zabili mi rodzinę... - mówię, nadal na nią nie patrząc.

- Kat... my jesteśmy twoją rodziną. Nas nie zabiją. My zawsze będziemy. Nie rób nic sobie... proszę... - szlocha, a ja dopiero teraz przenoszę na nią wzrok.

Jej policzki są mokre od łez, oczy przekrwione, a z ust raz, po raz słychać gorzki szloch. Jest mi źle z tym, że to ja ją do tego doprowadziłam.

- Mhm... przepraszam...

- Koniec tego przepraszania. - zarządza, na co ja szybko się wyprostowałam,  jak w wojsku. - I koniec ryku. To nie pasuje do nas. A wiesz czemu? -  pyta, a ja kiwam przecząco głową. - Bo jesteśmy zajebiste pizdeczki. My nie ryczymy, a jak co, nie ma dowodów.

- Inez... - wzdycham

- Hm? 

- Kocham cię. - wyznaję.

- Ja cię też - odpowiada i posyła mi całusa w powietrzu.

- Nie uznajesz mnie za depresantkę, nie? - pytam, aby się upewnić. Nie lubię, kiedy ludzie tak o mnie myślą. 

- Nie. Całkowicie cię rozumiem i tak między nami, też kiedyś miałam taką sytuację. Dopadły mnie podobne myśli. Prawie to zrobiłam, ale coś mi podpowiedziało, że nie warto. Że ze wszystkim sobie poradzę. I faktycznie mi się udało.

-  Tylko to nie ty żyjesz z mordercami swojej rodziny, w jednym domu. - przewracam oczami. - Jeszcze gdyby tylko mordowali, to okej. Byłabym w stanie to zaakceptować, ale do cholery, tu chodzi o moją rodzinę! I o ile ojca miałam gdzieś, a nawet cieszyłabym się z jego śmierci, tak siostrę i mamę... nie wiem, czy wytrzymam tyle z nimi. Za dwa tygodnie jest końcowa rozprawa, co do tego, czy na pewno z nimi zostanę i czy dokona się, oficjalna adopcja.

- Wiem! - wykrzykuje dziewczyna, a stwierdzam, że moją poprzednią, długą wypowiedź i tak nie słuchała. 

- Co? - pytam. Pewnie znów pewnie wymyśliła coś "genialnego".

- Zadzwonisz anonimowo na policję, powiesz coś, że mają nielegalnie broń i żeby to sprawdzili, czy coś. Jak przyjadą, każdy będzie bardziej zaaferowany tym, żeby twój opiekun nie poszedł do pierdla, niż tobą. - tłumaczy z entuzjazmem, a ja mogę stwierdzić, że jak  na nią, to jest to mądre.

Zaadoptowana przez mafiozówWhere stories live. Discover now