Rozdział 1 - "Jemu naprawdę wydawało się, że tego chcę."

2K 82 6
                                    

                Mam na imię... Właściwie, dowiecie się tego za kilkadziesiąt stron. Moje imię nie ma dużego znaczenia. Przez większość czasu, który spędziłam z tym niezwykłym, dziwacznym osobnikiem, miałam wrażenie, że brzmiało ono „panienka". Może wydać Wam się to irytujące: w końcu, kto nie chciałby znać imienia postaci, której losy śledzi z mniej lub bardziej zapartym tchem? Ale to dobrze, powinniście się denerwować. Może dzięki temu lepiej zrozumiecie, jak się czułam. Szczególnie na początku.

Zabawne, z jaką łatwością człowiek potrafi przyzwyczaić się do różnych rzeczy...

~*~

Z tajemniczym uśmiechem pochylił się nade mną i podał biały kubek z grubego szkła oklejony kolorowymi literami układającymi się w słowa „Nie wyrzucaj mnie", który nie pasował do jego eleganckiego ubrania tak bardzo, że przez chwilę poczułam przyjemne uczucie rozbawienia.

– Twoja herbata, moja pani – rzekł jedwabistym głosem.

Mogłabym przysiąc, że słyszałam w nim nutę ironii, jednak postanowiłam zignorować ją, na wypadek gdyby jednak tylko mi się zdawało.

Chwyciłam naczynie obiema rękami – delikatnie ogrzewało zmarzniętą skórę. Przysunęłam je do ust i zaciągnęłam się przyjemnym, łagodnym, kwiatowym zapachem. Pociągnęłam jeden łyk i usilnie próbowałam rozpoznać smakowe nuty, jednak nie byłam w stanie stwierdzić niczego więcej, niż obecności jakiegoś kwiatu. „Jakiś kwiat" miał być moją odpowiedzią na jego wyraźne oczekiwanie. Wiedziałam, że czeka aż wyrażę swoją opinię, malowniczo ubierając w słowa kolejne, nawet najsubtelniejsze elementy mieszanki, ale zwyczajnie nie potrafiłam tego zrobić.

– Dobra – rzekłam jedynie, a mój głos całkowicie obnażył uczucie zażenowania prostotą tego osądu.

Pomyślałam, że w kręgach, w których niewątpliwie musiał się obracać przez większość swego życia, zważywszy na lekkość, z jaką zachowywał nawet najdrobniejsze niuanse kulturalnego obycia, nawet małe dzieci były w stanie powiedzieć coś więcej na temat bukietu smaków, którym mnie uraczył.

Odwróciłam wzrok, by uniknąć spojrzenia jego szkarłatnych oczu, które przyprawiłyby mnie o jeszcze większe skrępowanie. Wciąż trzymając kubek przy samych ustach, czekałam na zgryźliwy komentarz.

– Lady Grey, mieszanka herbaty cejlońskiej z wietnamską, nasączona w bergamotce, wzbogacona skórką pomarańczy. – Usłyszałam po chwili.

Zdziwiło mnie, z jakim uczuciem wypowiadał się na temat czegoś tak zwykłego jak herbata. Głęboki głos bruneta pozbawiony był oczekiwanej przeze mnie zgryzoty. Melodyjny i niesamowicie uprzejmy, jakby brak obeznania w czymś tak dla niego ważnym nie wzbudzał żadnej negatywnej emocji. Nie byłam do tego przyzwyczajona. Normą w moim świecie było reagowanie oburzeniem, śmiechem lub zdziwieniem, kiedy coś oczywistego dla jednej osoby okazywało się zupełnie nieznane i obce drugiej. Taka nowoczesna rzeczywistość, gdzie w ciągu jednej chwili można było posiąść chociaż skrawek wiedzy na jakiś temat, wymagała od człowieka orientacji w każdej dziedzinie – przynajmniej szczątkowej. Dobrze znane mi były wszystkie te spojrzenia, bardziej lub mniej krępujące oraz kanoniczne figury retoryczne, którymi posługiwano się do wyrażenia zdziwienia. Sama nie byłam inna. Zaskakiwało mnie, jak ktoś może nie mieć najmniejszego pojęcia, jak za pomocą klawiatury skopiować tekst, czy jak odmienić słowo „cudzysłów".

Widać było od razu, że skądkolwiek przybył elegancki mężczyzna, musiało być to jakieś odległe w czasie i przestrzeni miejsce.

Zdecydowałam się na niego spojrzeć. Czerwone tęczówki, ukryte pod długimi rzęsami, odbijały w sobie światło świec. Przyglądał się z zaciekawieniem, oczekując ode mnie jakiejś reakcji, ale nie do końca wiedziałam, co powinnam w tej chwili odpowiedzieć.

W stronę mroku - KuroshitsujiWhere stories live. Discover now