Rozdział 11 - "Najmocniej przepraszam, ten powóz niesamowicie szarpie."

813 58 18
                                    


Nie spodziewaliście się pewnie, że pojawi się kolejna część, prawda? A jednak się pojawiła i liczę na to, że i następna niedługo zadebiutuje na łamach tego, wątpliwej jakości, portalu. I chyba mówię tak za każdym razem, ale mniejsza z tym. Nie moja wina, że wena jest, kiedy ma na to ochotę, a ja chcę napisać coś na poziomie, a nie byle. W byleca to my tutaj się wolimy ubierać.

No już, już, dosyć wywnętrzania się. Miłego czytania!

========================


Kiedy weszliśmy do budynku, szybko zdjęłam z siebie prochowiec Sebastiana i oddałam mu go, nie chcąc skupiać na sobie spojrzenia przypadkowych ludzi, którzy i tak bez przerwy zerkali na mojego towarzysza. Wiedziałam, że był przystojny, naprawdę ciężko było nie zauważyć, nie potrzebowałam tysiąca podekscytowanych kobiet, by przypominały o tym na każdym kroku. On jednak zdawał się nie zauważać tych wszystkich wzdychających dziewczątek, które z trudem panowały nad sobą, by nie podbiec do niego i nie poprosić o wspólne selfie. Miałam wrażenie, że jedyną osobą, która interesowała go wśród setek mijanych na ulicy nieznajomych, byłam ja. Jego pani, naczynie noszące w sobie duszę, którą wybrał na swój posiłek. Powinnam czuć się wyjątkowa, ale nie potrafiłam. Ciężko było się cieszyć, będąc obiektem pożądania demona, szczególnie jeśli pożądał on obiadu. Chociaż gdyby pragnął seksu byłoby jeszcze bardziej niezręcznie.

Kiedy otworzyły się rozsuwane drzwi, windowy zmierzył nas wzrokiem i uśmiechnął się lekko, jakby próbował sugerować... właściwie sama nie wiedziałam co. Obawiałam się, że ten siwiejący pracownik, wydawałoby się dojrzały, kulturalny mężczyzna, również insynuuje, że tuptający za mną osobnik jest moim facetem. Co gorsza, wyraz twarzy odzianego w czerwień człowieka wskazywała na to, że wyobrażał sobie jakąś urodzajną scenkę miłosną rodem z komedii romantycznych. Naburmuszyłam się na samą myśl o czymś tak niedorzecznym i ciężkim krokiem weszłam do wnętrza niewielkiej puszki, która w każdej chwili mogła zerwać się ze wzmacnianego, metalowego sznura i stać się moją trumną. Odwróciłam się i spojrzałam w oczy demona.

– Rusz się, co z ciebie za służący, skoro nawet o chodzeniu muszę ci przypominać? – warknęłam stosunkowo głośno, by mieć pewność, że staruszek usłyszy każde słowo i zrozumie płynący ze zdania przekaz.

Sebastian to nie mój facet. Takie miało być przesłanie; miałam nadzieję, że było wystarczająco jasne. Na wszelki wypadek skrzywiłam się wymownie, sugerując brunetowi, by odegrał swoją rolę. Wszedł więc do windy i pokłonił się lekko.

– Proszę o wybaczenie, panienko Rose – powiedział posłusznie i stanął obok mnie. – Poprosimy na parter – rzekł po chwili, uśmiechając się do zszokowanego windowego.

– In your face, old beach – pomyślałam cenzuralnie, no bo przecież nie zamierzałam wyzywać niewinnego człowieka z powodu wyciągnięcia pochopnych wniosków, którymi i tak kulturalnie się nie podzielił.

Nie byłam w końcu potworem, jedynie niezwykle drażliwą istotą z manią na punkcie dystansu międzyludzkiego. Albo zwyczajnie miałam paranoję. Zdania na ten temat były podzielone między moje, a głosów w mojej głowie. Szczególnie ten młody, czerwonowłosy głos z wibratorem miał wiele do powiedzenia. Jego zdaniem byłam, ujmując to nieco mniej szaletowo, całkowicie szurnięta.

Kilka minut później opuściliśmy mury daru narodu radzieckiego i skierowaliśmy się na przystanek. Od zanurzenia się w miękkiej pościeli, wypicia kubka herbaty i napisania kilku kolejnych przekleństw pod adresem braku weny dzieliło mnie jedynie niespełna pięćdziesiąt minut podróży autobusem. Przy sprzyjających wiatrach może nie więcej niż czterdzieści, na co niezwykle liczyłam. Byłam wykończona po całym dniu obcowania z ludźmi. Szczęście, że miałam na twarzy maskę pluszowego bór wie czego, mogłam do woli krzywić się i wybrzydzać za każdym razem, gdy niczego nieświadome dzieci tuliły się do mnie radośnie. Wciąż zastanawiałam się, jak mogłam pozwolić, by do tego doszło. Moja tolerancja na dotyk w ciągu tego jednego dnia ucierpiała tak bardzo, że w drodze na przystanek nawet mocny podmuch wiatru wprawiał mnie w dyskomfort. Na szczęście, znów czułam się nieco swobodniej w towarzystwie demona. Zaczynałam wierzyć, że naprawdę kiedyś do niego przywyknę. Na dodatek, było w nim coś, co niesamowicie mi imponowało. Coś, czego szukałam w ludziach, a czego nigdy nie udało mi się znaleźć. Rozumiał mnie bez słów. Doskonale potrafił odczytać emocje i delikatne sugestie, które mu przekazywałam i zareagować na nie dokładnie tak, jak tego oczekiwałam. Pomyślałam wtedy, po raz pierwszy na poważnie, że to może być niezwykle użyteczne i przyznam szczerze, że jeszcze nie raz okazało się, że miałam rację.

W stronę mroku - KuroshitsujiWhere stories live. Discover now