Rozdział 7

12.1K 941 209
                                    

Wróciłam, choć szczerze mówiąc, nie zamierzałam tego robić. Przez te 2 miesiące nie miałam ani czasu, ani dość siły, głównie tej psychicznej, by dać radę cokolwiek napisać. Dotychczasowe życie całkowicie mi się posypało i nie potrafiłam sobie z tą sytuacją zupełnie poradzić. Praktycznie musiałam zacząć wszystko od nowa.
Na szczęście jest lepiej, bo jak widać, wracam z nowym rozdziałem, całkiem długim, chyba aż za bardzo xD Wyszłam z wprawy, ale mam w planie zamieszczać 2 rozdziały (albo więcej) tygodniowo, więc szybko wrócę do formy. Nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta to opowiadanie, ale jeśli znajdzie się choć jedna osoba, która zechce to czytać - będę nadal pisać i starać się jak tylko mogę.  

Tak więc życzę miłego czytania i proszę o komentarze :) Motywują!!!

***

Wspomnienie: Mike

Wdech, wydech, wdech, wydech.

Dasz radę, przecież on cie nie zabije. Może rozerwie na strzępy, ale spokojnie, bez nerwów.

DING DONG.

Rozległ się dźwięk dzwonka. Przytrzymałem przycisk jeszcze przez 2 sekundy, aby mieć pewność, że ktoś na pewno otworzy. Zadzwonić drugi raz bym się nie odważył. Przez głowę przemknęła mi myśl, że być może nie ma go w domu. Zaśmiałem się ponuro. To byłaby prawdziwa ironia losu. 

-JUŻ OTWIERAM - usłyszałem jego stłumiony głos i serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Cholera, czym ja się tak denerwuję? Przecież muszę tylko powiedzieć chłopakowi, którego kocham, że prawdopodobnie nigdy więcej się nie zobaczymy. Nic wielkiego. Oprócz faktu, że to jego wina, a raczej moich chorych uczuć do niego. A, i on o nich nie wie. Jak już mówiłem - spokojnie, bez nerwów, rutynowa rozmowa. Dźwięk przekręcanych kluczy w zamku wyrwał mnie z rozmyślań i sprawił, że moje serce wykonało fikołka i zamieniło się miejscami z żołądkiem. Przede mną stanął Jace, jak zawsze idealny, z rozczochranymi, mokrymi blond włosami i oczami koloru głębokiego błękitu. Na sobie miał tylko luźne, szare spodnie od dresu. Jego nagi tors był lekko wilgotny, a krople wody odbijały światło, co sprawiało wrażenie jakby lśnił w słońcu. Zakręciło mi się w głowie, ale nie zwiałem. Jakiś postęp.

- O hej Mike - uśmiechnął się do mnie promiennie - coś się stało? Mieliśmy się spotkać z chłopakami na boisku o 15 - ściszył głos i poruszył zawadiacko brwiami - stęskniłeś się?

-Ja...em. Tak. To znaczy nie! W sumie przyniosłem ci tą płytę, co pożyczyłem - debil, debil, debil - wiesz, na imprezie u Davida. 

Ściągnąłem plecak, który nagle zaczął mi bardzo ciążyć i otworzyłem go. Wyciągnąłem płytę, próbując ukryć drżenie rąk, co chyba nie za bardzo mi wyszło.

-Oh... jasne, nie ma sprawy. Ale wiesz, że mogłeś to zrobić na boisku? Coś się stało? - czułem jego wzrok na sobie, ale uparcie go unikałem. Moje tenisówki były o wiele bardziej fascynujące.

-No tak, właściwie to muszę ci o czymś powiedzieć - wypaliłem i spojrzałem mu w oczy. Malowała się w nich pogodna ciekawość i coś, czego nie potrafiłem zdefiniować. To teraz, ta chwila. Nie bądź tchórzem! Próbowałem się odezwać, ale głos uwiązł mi w gardle.

- Mike, wszystko okej? - wyraz jego twarzy zmienił się. Wyglądał na zaniepokojonego. Ogarnęło mnie zwątpienie. To nie ma sensu, on nigdy nie odwzajemni moich uczuć, wyśmieje je. Przecież to chore. Ja jestem chory.

- Nie mogę dzisiaj przyjść na boisko, dlatego przyniosłem ci płytę. Naprawdę mi się podobała. A teraz muszę już iść - powiedziałem spokojnie, walcząc z narastającą gulą w gardle. Tak jest lepiej. Nadal nie patrząc mu w oczy, odwróciłem się, próbując nie przewrócić się na schodach. Nie usłyszałem jego odpowiedzi. Najszybciej jak mogłem oddaliłem się od jedynej osoby, która sprawiała, że chciało mi się żyć. Od chłopaka, którego kocham. Łzy płynęły mi wolno po policzkach, a serce boleśnie pękało na pół. Tak będzie lepiej. Nie będę cierpieć. Pomyślałem, ale czułem się jakbym już dawno umarł. 

Kocham Cię idioto |yaoi|Where stories live. Discover now