Nie do przewidzenia...

9 0 0
                                    

- To nie Norbert. - Całe jej ciał przeszły ciarki, gdy usłyszała głos inny, niż ten, którego się spodziewała, a dłoń obcego zatrzymała się na jej ramieniu. Przestraszona mogła jedynie zerkać na czarną rękawiczkę delikatnie leżącą na jej ciele i na wielki cień, który padał na ziemię. Wzięła głęboki oddech i niespokojnie, powoli zaczęła się obracać ku obcemu. Kto to? Czego chce? Przez myśl jej przeszło, że to Didier, który nakrył ją na opuszczaniu przebieralni i zaraz zrobi z nią coś bardzo złego... Ale... Ale Didier nie nosi takich rękawiczek. Westchnęła cicho i szybko obróciła się przodem do obcego. - Ty... - Wyszeptała. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. A już myślała, że nigdy go nie spotka, że już wszystko przepadło... Nie... Do jej zielonych ocząt napłynęły łzy, a uszy i kita lekko opadły. Ciało wstąpiło w błogi stan na sam widok znajomego uśmiechu. Para zimnych, błękitnych ocząt spoglądała na nią spod czarno-różowej grzywki. Czarne, wielkie skrzydła delikatnie wyglądały zza puszystej, ciemnej marynarki, która częściowo zasłaniała wygniecioną, włożoną w czarne spodnie, popielatą bluzkę. Przyjazny wyraz twarzy mężczyzny zwrócony był tylko i wyłącznie w kierunku dziewczyny. - Przepraszam. - Wyszeptał, jednak dziewczyna zamiast go słuchać rzuciła się mu na szyję. Chłopak przytrzymał ją i delikatnie objął, a jego skrzydła całkowicie ich otuliły. Stali tak na środku polany sami, całkowicie rozkoszując się chwilą. Zapomnieli o całym Bożym świecie, teraz ważne był tylko to, że są razem. Dopiero powoli otwierające się drzwi ewakuacyjne wybudziły ich z błogiego nastroju. Czarne skrzydła wyprostowały się, chłopak ukucnął i szybko odbił się od ziemi. Ciemne, bijące o wiatr pióra uniosły ich aż na dach garderoby. Orzeł przyłożył palec do ust, tym samym dając jej znać, aby zachowała się cicho. Ezra chciał zaskoczyć także wychodzącą na zewnątrz Kaze. Borsuczyca niczego się nie spodziewała, tak więc brak Nun mocno ją zaniepokoił. - Nun? Musimy się przebrać. Nun? - Stała tak przed drzwiami i wypatrywała koleżanki, której nigdzie nie mogła wypatrzeć. Wtem usłyszała jakiś szelest. - N-nun? - Nieśmiało podeszła w stronę zielonego krzewu. Wtem coś pochwyciło jej dłonie. Ręce przykryte czarnymi rękawiczkami. Wyżej ciągnęła się szara kurtka z jasnym futerkiem przy zakończeniu. Czarny podkoszulek, który odsłaniał wywalone obojczyki. Brązowe bojówki z których wystawał puszysty, szary ogon i ciemne buty. - K-kaze pro-proszę, wybacz mi! Ja na prawdę się zmieniłem! Ezra i Law też, a tamto zaproszenie, nie dotarło do nas, więc nie przyszliśmy, a-ale jesteśmy teraz! - Niebieskie, głęboki oczy wpatrywały się w dezorientowaną dziewczynę. Spod czarnych włosów wyłaniała się para wilczych uszu, które się trzęsły od każdego słowa. Na twarzy lekki rumieniec. - Kaze, na prawdę mi przykro, czy mi wybaczysz tamto zachowanie? - Nieco się uspokoił, jednak w ciąż jego ciało przechodziły dreszcze. Kaze nie miała pojęcia co zrobić, jak się odezwać, czy w ogóle coś powiedzieć. Ciężko przełknęła ślinę, powstrzymywała się od płaczu, jednak zaraz rzuciła się na jego klatkę piersiową i chcąc nie chcąc, łzy same wsiąkały w czarny podkoszulek. Chłopak oparł swój podbródek na jej głowie i delikatnie ją ucałował. Ręce wilka objęły ją i lekko przyciskały do ciała. Ogon chłopaka luźno zwisał, a jego ostatnie włosy ocierały twardą ziemię. 

- Kaze? Nun? - Mes delikatnie wychyliła się zza drzwi, jednak nikogo nie znalazła. Może dlatego, bo Nun wraz z Ezrą miziali się na dachu, a Kaze z Arthu gdzieś w gąszczu drzew? Westchnęła cicho i powoli się rozejrzała. - Dziewczyny? - Niespokojnie przytupywała z nogi na nogę. - Mes... - Usłyszała cichy, nieśmiały głos. Zza ściany budynku wyglądał Norbert, który powoli do niej podszedł. - Mes. N-niestety, ale muszę zo-zostać z Panami Jeleniami prze-przez pewien czas, aby się zorientować, czy aby na-na pewno nie są tacy głupi na ja-jakich się wydają. Ale wy po-powinnyście wrócić d-do Pana Lawrence, Pana Ezry i Pana Arthura. - Mes z niedowierzaniem patrzyła na uśmiechniętego gryzonia. - Czyli oni nie wyjechali z lasu? To wszystko co mówił Renaud to było kłamstwo? Oni w cale nie wpadli w szał? - Norbert tylko jej przytakiwał, równocześnie ją uszczęśliwiając. - Tak, tak. - Wtedy tuż obok wylądował Ezra, który obejmował jedną ręką Nun. - Ezra! - Mes z ogromną radością patrzyła na orła, który delikatnie do niej pomachał. - A co do przeszłości, to dużo się zmieniliśmy! Na lepsze, oczywiście! - Wtem zza krzaków wyszedł Arthur, który delikatnie trzymał rączkę Kaze. - Arcio! - Jeżyczka była bardzo zadowolona z tego, że widzi znajome twarze. Wszystkie te uczucia i emocje aż zachęcały ją do skakania i krzyczenia, ale... Ale wciąż nie widziała Lawera. - Szybko! Wracajmy zanim te trzy buraki się zorientują! - Arthur z wielkim uśmieszkiem popatrzył na Ezrę, który tylko kiwną głową. - Będę pierwszy! - Wilk impulsywnie złapał Kaze pod nogi i plecy, tym samym biorąc ją na ręce i szybko zaczął pędzić w kierunku jaskini. Dziewczyna mogła tylko daremno prosić go aby zwolnił, albo się zatrzymał. - Nigdy się nie nauczy... - Ezra pokręcił głową. Ponownie rozprostował skrzydła i zaczął nimi machać, tym samym powoli się unosząc, a gdy wraz z Nun znalazł się na właściwiej wysokości, chwycił ją tak samo jak zrobił to Arthur z Kaze i... I Mes nawet się nie zorientowała, kiedy zniknęli jej z oczu. Jeżyczka została sama na polanie. Rozglądała się dość niespokojnie. Gdzie jest Lawer? Czy w ogóle przyszedł? A może czeka w jaskini? Nie wiedząc co zrobić z rękami, przycisnęła je do siebie i oczekiwała na jakikolwiek znak. Niestety, ale było nieprzyjemnie cicho. No raz tylko było słychać pisk Kaze i jakiś huk. Tak, Arhur zdecydowanie się przewrócił i pewnie teraz oboje są cali w błocie, albo liściach. - Lawrence? - Ze zrezygnowaniem rozejrzała się po raz ostatni. Norbert zdążył już pójść do Jeleni, mówiąc że dziewczęta potrzebują jeszcze kilku minut na przygotowanie się. Może Law się najzwyczajniej w świecie spóźnia? Albo już czeka w jaskini... Westchnęła cicho i z rozczarowanym wyrazem powoli zaczęła iść w kierunku "domu". - Przepraszam, nie miałem pojęcia co powiedzieć, więc... Chwilę tak na Ciebie patrzyłem. - Za nią stał niedźwiedź. Złote włosy z małymi uszkami, oliwkowe oczy, białe rękawiczki na dłoniach, beżowa koszula, brązowa marynarka i muszka w podobnym kolorze, ciemne spodnie i czarne, eleganckie buty. Patrzyła na niego z zaskoczeniem, gdy ten powoli do niej podszedł. - To co, dogonimy ich? - Wyciągnął w jej kierunku rękę, oczekując na delikatny dotyk, jednakże wnet poczuł, jak w jego brzuch wbija się głowa Mes. Dziewczyna mocno trzymała swoimi małymi rączkami boki marynarki niedźwiedzia, który nie miał za bardzo pojęcia co zrobić. Położył wyciągniętą dłoń na jej główce i delikatnie ją głaskał, natomiast druga przytrzymywała plecy dziewczyny, ale w taki sposób, aby przypadkiem nie nadziać się na kolce, które i tak były luźno położone. - Widziałaś mnie na Sali, prawda? - Uśmiechnął się pod nosem. W odpowiedzi otrzymał kiwanie głową i mokre od łez ubranie. - Przepraszam, ale woleliśmy spotkać z wami z dala od nich wszystkich... - Po chwili złapał ją delikatnie za talię, podniósł i postawił nieco dalej, ale w taki sposób, że było odwrócona do niego plecami. - Choć, musimy się śpieszyć! - Nie zorientowała się nawet, gdy chłopak podniósł ją tak wysoko i posadził sobie na ramionach. Wtedy zaczął szybko biec, czego Mesia się nie spodziewała. Bojąc się, że spadnie, jedną ręka trzymała głowę Lawrence, a drugą jego dłoń trzymającą nogę dziewczyny. Przy każdym małym podskoku, dziewczyna coraz to mocnej ściskała jego dłoń. Już myślała, że spadnie albo będą tak biec wieki, gdy wtem... Lawer zatrzymał się i delikatnie ją odstawił na ziemię. Zorientowała się, że stoją przed jaskinią. Z wyrazem tęsknoty patrzyła na piękny, wielki azyl. Tak bardzo brakowało jej domu, nawet jeśli minęła ledwo jedna noc, to i tak było wystarczająco długo. Mogłaby tak chwilę jeszcze stać i się przyglądać, jednak poczuła jak Law delikatnie chwyta ją za dłoń. - Chodźmy. - Delikatnie ją za sobą pociągnął i razem zniknęli w ciemności. Powoli zeszli schodami w dół, prosto do wielkiego salonu w którym reszta już czekała. Wszyscy z wielkimi uśmiechali pili herbatę i rozmawiali ze sobą. Brakowało tylko Kaze. - O, dotarliście. - Arthur siedział na krześle cały w skowronkach. Jedyne co psuło ten jego iście dziecięcy seksapil, był wielki plaster na czole i mnóstwo zadrapań na rękach i twarzy. - Co ci się stało? - Lawrecne z zatroskaniem patrzył na rozczochranego chłopaka. Arth tylko niezręcznie się uśmiechał, gdy wtem do pokoju weszła Kaze. Ubrana była w wygodne szorty i koszulę Arthura, która sięgała jej trochę za tyłek. - Nie zauważył drzewa... - Westchnęła z zażenowaniem i usiadła przy czarnowłosym. -... Co? - Lawer z pretensją przyglądał się zawstydzonemu chłopakowi. - No... Biegłem i jakoś tak wpadłem na drzewo... Nie mocno, ale przewróciłem się i razem z Kaze wpadliśmy do rowu. - Lekko się z siebie śmiał, aczkolwiek w tej chwili to miał chyba najchętniej schować się pod stół, zwłaszcza że Law i Ezra nie lubią, gdy chłopak przejawia się aż taką lekkomyślnością. Niedźwiedź wzruszył ramionami i głęboko westchnął. Uznał, że nie będzie napominał Arthura, w końcu dziś tak wiele się wydarzyło! Dosiał się do nich wraz z Mesią i przez kolejne kilka minut rozmawiali na temat lasu. Mimo iż mieli ze sobą jeszcze lepszy kontakt (który przeistaczał się w chemię), to wciąż ciężko im było mówić o przeszłości. Powiedzieli tylko, że Norbert mówił w stu procentach rację i że na prawdę się zmienili... Tylko dlaczego wciąż te problemy z wrogo nastawionymi do nich osobami? - Przepraszam, ale ja pójdę już spać. Dobranoc! - Kaze powoli wstała i pożegnała się z towarzystwem. Zaraz za nią ruszył Arthur z iście szyderczym uśmieszkiem. - Z chęcią się do Ciebie dołączę! Powinniśmy się poznać nieco bliiiiżej. - Arth patrzył na mocno zarumienioną Kaze, której dłoń gwałtownie zatrzymała się na jego twarzy. Razem znaleźli się w pokoju. Mes i Law także poszli do sypialni, a Nun i Ezra jeszcze chwilę siedzieli i ze sobą rozmawiali. 

Można powiedzieć, że wszystko wróciło do normy. Znów ze sobą mieszkali i wspaniale im się wiodło... Jednak tylko do czasu...

In the ForestWhere stories live. Discover now