13

4.5K 365 15
                                    

        Chłopak nie spuszczał ze mnie wzroku, a brązowe tęczówki powoli wypełniała krwista czerwień. Słyszałam przyśpieszone bicie naszych serc.

– Czy ostatnio nie czujesz się jakoś inaczej? – zapytał, a mnie spadł kamień z serca.

        Cade odsunął się i przeszedł w głąb pokoju, zostawiając mnie przykutą do drzwi. Przez moment wydawało mi się, że chciał ode mnie czegoś więcej. Szybko unormowałam oddech i ocknęłam się z dziwnego amoku.

– Co masz na myśli, mówiąc "inaczej"? – Uniosłam brwi.

        Nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami. Jak zwykle wolał to przemilczeć. Usiadłam na podłodze i oparłam głowę o ścianę, chcąc przez moment być dalej od niego. Chłopak stał do mnie tyłem, silnymi ramionami opierając się o framugę okna i wyglądając na zewnątrz. Bezceremonialnie wpatrywałam się w jego sylwetkę. Miał na sobie ciemne dżinsowe spodnie i koszulkę z długim rękawem, podwiniętym do łokci. Materiał opinał się na jego ciele, a ja naprawdę walczyłam ze sobą, by nie powiedzieć, że ten chłopak jest równie przystojny, co jego Beta. Czekoladowe włosy układały się w prawdziwy, artystyczny nieład, który do niego pasował. Gdy chłopak odwrócił głowę, by zerknąć gdzieś w prawo, dostrzegłam lekki cień w dolnej części jego szczęki. Z profilu wyglądał równie dobrze.

– Znów to robisz, Brianno – skarcił mnie swoim kpiącym głosem, a ja natychmiast schowałam twarz w dłoniach.

– Nic nie robię – zaprzeczyłam i wstałam z podłogi.

        Skrzyżowałam ramiona na piersi i zagryzłam szczękę. Miałam nadzieję, że to wywoła jakieś wrażenie, ale on tylko się zaśmiał. Gdy jego śmiech ucichł, podszedł trochę bliżej, lecz zatrzymał się nie więcej niż metr ode mnie.

– Mówiąc "inaczej", mam na myśli, że coś jest nie tak – wyjaśnił, a zaraz potem westchnął. – Muszę wracać do stada. Wpadnij później do naszego nowego domu, Bri – podkreślił ostatnie słowa i mrugnął do mnie, podchodząc do okna.

– Poczekaj! Ale co z babcią? Nie możesz tak po prostu wyjść przez okno! – powiedziałam, marszcząc groźnie brwi.

– Wymyślisz coś, mądralo – parsknął śmiechem i już go nie było.

        A co, jeśli ja wcale nie chciałam go kryć!

        Zeszłam do salonu, gdzie babcia oglądała popołudniowe wiadomości i usiadłam obok niej. Kobieta trzymała w dłoniach telefon, wpatrując się w duże klawisze na słuchawce.

– Coś się stało, babciu? – zapytałam, widząc jej smutny wyraz twarzy.

– Twoi rodzice przed chwilą dzwonili. Nie mieli zbyt dużo czasu na rozmowę, bo zasięg był fatalny, ale jeśli mnie słuch nie myli, przesyłają pozdrowienia z Tunisu.

– Więc w tym tygodniu Afryka – skomentowałam. – Mówili, kiedy wracają?

– Pod koniec miesiąca. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Gdzie ten miły chłopak?

– Niestety wyszedł przed chwilą.

– Twój przyjaciel naprawdę nie mógł zostać?

         Pokręciłam głową.

– Wybacz mu, ale Cade miał mnóstwo spraw, którymi musiał się zająć. Ale obiecał, że wróci na ten twój placek, którego swoją drogą nadal nie dostałam!

        Babcia zaśmiała się dźwięcznie i wstała z kanapy, a potem złapała mnie za dłoń i pociągnęła za sobą do kuchni, gdzie na blacie leżało to wyśmienite cudo.

         Miałam ochotę zjeść cały ten placek.

~*~

        Siedziałam na łóżku i próbowałam znaleźć jakąś alternatywę dla szkolenia Cade'a, której nie będę mogła prowadzić na odległość. Zastanawiałam się, czy chłopak nie mógłby pojechać do Valier ze mną, ale mimo wszystko był potrzebny tutaj, w Great Falls. O następnym długim weekendzie nie było jednak mowy. Miałam przyjechać dopiero na Święto Dziękczynienia, a do tego czasu stracilibyśmy mnóstwo godzin, które moglibyśmy wykorzystać na wspólną naukę. Obiecałam sobie, że sama nie będę nad tym główkować, ale teraz ni było innej opcji. Cade był mi potrzebny, ale musiałam trochę od niego odpocząć. Daniel był pewnie zajęty, a ja chciałam skupić się w samotności.

        Okłamywałam się, mówiąc, że to będzie łatwe. Nauka Alfy była i zapewne będzie okropnie trudna. Wiedziałam, że ciężko będzie mi połączyć spędzanie czasu z Cade'em, a naukę w tej swojej cholernej szkole w Valier. Nie było mowy o uczeniu go przez Internet, nie zastanawiałam się nawet nad codziennymi odwiedzinami. To i tak nie miałoby sensu. Od samego rana do wieczora siedziałam w klasie, a później musiałam się uczyć i przygotowywać na zajęcia. Nie miałabym czasu na trening. A już przede wszystkim, nie miałabym siły. Nie chciałam też, aby Cade męczył się biegiem tam i z powrotem.

         Coś podpowiadało mi, że będę musiała zawiesić nasze lekcje. Czemu nie mogliśmy się spotkać w wakacje! Wtedy całe dnie siedziałam w Great Falls i nudziłam się jak mops.

          Położyłam głowę na miękkiej poduszce i zamknęłam oczy, pogrążając się w zupełnych ciemnościach. Słyszałam cichy telewizor, grający w salonie. Słyszałam sąsiadów, którzy wyprowadzali swoje psy. Słyszałam wodę, która lała się pod prysznicem i wiele leśnych zwierząt, wychodzących na żer.

         I właśnie wtedy usłyszałam to wycie. Przeciągłe, jękliwe wycie, które wywołało gęsią skórkę na całym moim ciele.

        Wraz z tym przeraźliwym krzykiem, zasnęłam. 

A/n: Przecięłam rozdział na pół tylko dlatego, by wstawić go odpowiedniego dnia.  Mam nadzieję, że rozdział się podoba! 

Keeper | TO #1Where stories live. Discover now