29

3.3K 309 36
                                    

                   Czasem w życiu każdego wilkołaka przychodzą takie momenty, w których pragnienie ucieczki przewyższa wszystko inne. Gorzej, jeśli nie możemy wydostać się z sideł.

                  Lekcja biologii w terenie zapowiadała się niemalże fatalnie. Kiedy dziś rano w całkiem znośnym humorze udawałam się na zajęcia, nie przypuszczałam, że moje plany bezczynnego siedzenia i gapienia się w przestrzeń pokrzyżuje kadra. Nauczyciel geografii postanowił połączyć siły z nauczycielką biologii i udać się z nami na wycieczkę krajobrazową po ledwie trzystu hektarowej miejscowości, z której, przypominam, większość zajmowały pola. Kiedy tylko usłyszałam, że mamy wrócić do pokoi, by wziąć cieplejsze ubrania i notatniki, miałam ochotę pobiec do znaku, informującego o liczbie ludności, i zepsuć równą cyfrę pięćset, a potem stamtąd zwiać.

                     Co takiego mieliśmy robić podczas lekcji terenowej? Liczyć kolby kukurydzy? Miasto z animacji „Auta" było ciekawsze. Marudziłam i klęłam na swój los, ale posłusznie wróciłam do siebie po ciepłą kurtkę, którą narzuciłam na bluzę z kapturem, i byle by nie podpaść, że przy temperaturze czterdziestu sześciu stopni ja czuję się jak na Hawajach, wyszłam z internatu.

                      Niektóre dziewczyny trzęsły się z zima, szczękając zębami. Obserwowałam je z dala, przyglądając się kolorowym okryciom. Kurtki nie były częścią mundurka, to też w sezonie jesień-zima, katolicka szkoła Valier przypominała rewię mody. Gapiłam się na laski, ubrane w designerskie płaszczyki i śmiałam się z nich w duchu. Nie wyglądało na to, by kurtki zapewniały im odrobinę ciepła.

– Kochani! – Nauczyciel geografii klasnął donośnie w dłonie, zwracając naszą uwagę.

                       Nie miałam z nim żadnych zajęć w ostatniej klasie, ale doskonale znałam tego mężczyznę. Jako jedyny był naprawdę przyjazny i prowadził lekcje w dość luźny sposób. Traktował nas wszystkich na równi i był sprawiedliwy. Do tego, był młody, co stawiało go, dla mnie, w lepszym świetle. Valier po prostu potrzebowało jakiegoś powiewu świeżości. Zerknęłam w kierunku wysokiego nauczyciela, starannie owiniętego szalikiem w kratę, kiedy obok niego zmaterializowała się nauczycielka biologii, niewiele od niego starsza. Kobieta nie wyglądała na znudzoną tą całą gadaniną, którą dla nas szykowali, wręcz przeciwnie, emanowała energią. Była w swoim żywiole.

                   Normalnie cieszyłabym się tak jak ona, mogąc stracić dwie godziny na bezsensowne łażenie po mieścinie, ale dziś naprawdę zamierzałam siedzieć sobie w ławce i esemesować. Taki miałam plan.

– Mam nadzieję, że każdy zabrał ze sobą notes i dobry humor. – No jasne, że nie. – W ramach zajęć, postanowiliśmy zagrać dziś w grę terenową, która obejmie ważne tematy. Pamiętajcie, że niedługo czeka was z nich quiz, więc radziłbym słuchać – zastrzegł. – Jest was odpowiednia ilość, byście mogli pracować w grupach, więc proszę, podzielcie się po pięć osób.

                          Zapanowała wrzawa. Każdy biegał do każdego i krzyczał jak dzieci w podstawówce. Trwało to chwilę, nim każdy dobrał się w grupy. Ja jednak stałam na uboczu, czekając na wymarzony moment.

– Koleżanka chyba będzie pracować sama – rzucił luźno profesor i wzruszył ramionami.

                         Wtem jednak, ziścił się koszmar.

– Zaczekaj! Będziesz pracować z Jordanem! – wykrzyczała biolożka, wskazując na chłopaka, stojącego za jedną z grup.

                                 Znałam Jordana z kilku lekcji, na które razem chodziliśmy. Przeważnie siedział z tyłu, tak jak ja, i nie udział się. Był jak cień, teoretycznie znany, bo świetnie grał w koszykówkę, ale z drugiej strony dość aspołeczny. Typ outsidera, chociaż nigdy na takiego nie wyglądał.

Keeper | TO #1Where stories live. Discover now