32

3K 291 35
                                    

                       Powietrze było ostre i parzyło mnie w nozdrza. Od ponad godziny siedziałam na podwórzu w piżamie, zdając się jedynie na wysoką temperaturę wilczego wcielenia. Wieczór powoli zmieniał się w noc, a niebo ciemniało, ukazując mi jarzące się gwiazdy. Gdyby ktoś widział mnie z daleka, uznałby, że jestem obłąkana. Nikt o zdrowych zmysłach nie siedział w cienkich spodniach i koszulce na mroźnym wietrze, który w każdej chwili mógł przynieść śnieg. Październik wolno dobiegał końca, powoli przygotowując mieszkańców Montany na przyjście srogiej zimy.

                          Zastanawiałam się, jak będzie świętowane tegoroczne Halloween. W Great Falls zwykle urządzano wielką imprezę, na którą zjeżdżało się pół miasta, dzieci spacerowały od domu do domu, jak zwykle, a wilkołaki harcowały w ciemnych lasach. W Valier nigdy nie odczuwałam tego święta, tutaj jakby wymarło. Katolicka szkoła nie obchodziła Halloween, a ludzie ze wsi nie mieli ochoty przyozdabiać swoich domów sztuczną krwią i szkieletami. Jedyne, co mogłam robić w Valier trzydziestego pierwszego października, to doroczna gonitwa.

W samotności.

                          Kiedy jeszcze na stałe mieszkałam w Great Falls, głównie przyglądałam się gonitwom. Nasze stado organizowało je, aby w ten sposób uczcić pamięć przodków. Nigdy nie zagłębiałam się w znaczenie biegu, poza tym, że wiedziałam, o co w nim chodzi. A chodziło tylko i wyłącznie o to, że grupy wilków biegają po lesie, aby potem wspólnie wyć. Cóż, fragment z wyciem był wciąż redukowany, bo ludzie zaczęli się obawiać tak wielkich stad w mieście, co sprowadzało na nas kłusowników. Mieliśmy jednak swoje sposoby, lecz nim zdążyłam je poznać, stałam się Prawdziwą i miałam inne rzeczy na głowie, aż do dnia, w którym odeszłam ze stada.

– Pieprzony Cade – wymamrotałam w dłonie, w których ukryłam twarz.

                           Chłopak ciągle się nie odzywał, chociaż Daniel wspominał, że trochę mu się polepszyło. Cholernie martwiłam się o chłopaka, ale byłam uwiązana w wiosce na jeszcze dwa i pół dnia; nie mogłam wrócić wcześniej. Próbowałam oczyścić umysł, właśnie dlatego siedziałam na mrozie. Problem w tym, że to i tak nie pomagało. Wstałam energicznie, sprawiając, że zastygłe w jednej pozycji kości trzasnęły lekko. Od razu poczułam chęć, by przełamać je wszystkie, zmieniając się w wilka. Zerknęłam w stronę swojego pokoju, opierając się o parapet. Czekało mnie sporo nauki na jutrzejszy quiz, a ja wciąż nie przysiadłam do podręczników, bo ciężko było mi się skupić. Westchnęłam, postanawiając mimo wszystko pójść na spacer. Nauka musiała poczekać, liczyłam, że wilcza przebieżka trochę mi pomoże.

                          Odepchnęłam się od okna i pozwoliłam drugiemu wcieleniu przejąć kontrolę. Sierść szybko pokryła moją skórę, kły i pazury wydłużyły się, a kości trzasnęły, stawiając mnie na czterech łapach. Obserwowanie świata z tej perspektywy było zupełnie inne. Mawiało się, że zwierzęta są głupie, mają ograniczoną wiedzę i świadomość, ale ja dementowałam te hipotezy. W końcu ja sama byłam zwierzęciem, a mimo to, zachowywałam wszystkie ludzkie myśli i umiejętności, wykorzystując je.

                             Powłóczyłam łapami w kierunku wyrwy w płocie i przelazłam przez nią, brudząc sobie sierść. Było mi jeszcze cieplej, czułam się cięższa. Widziałam rzeczy w oddali, czułam zapach sosen i słyszałam całą mieszankę różnych dźwięków. Chociaż Valier było cichym miejscem, a o tej porze senne miasto szykowało się do snu, słyszałam odgłosy ciągników, bydła, starych furgonetek. Nawet nie chciało mi się biec. Całą energię wykorzystałam wczoraj, kiedy instynkt bestii wziął górę. Teraz czułam się słaba i wypompowana z życia. Idąc tak przed siebie, postanowiłam, że skontaktuję się z Danny'm i wypytam go o nowe informacje.

Keeper | TO #1Where stories live. Discover now