Rozdział 4

562 46 4
                                    

Ujrzałem dziewczynę. Dziewczynę, która wygląda dokładnie jak Karolina. W pierwszej chwili miałem ochotę do niej podbiec, ale otrząsnąłem się. Po pierwsze to na pewno nie ona, bo przecież Karolina NIE ŻYJE, a po drugie wyszedłbym na totalnego idiotę. Postanowiłem ostrożnie podejść bliżej. Gdy już znalazłem się w zasięgu jej wzroku spojrzała na mnie, zamknęła zeszyt, w którym przed chwilą coś pisała, wstała i wymierzyła we mnie broń.
Odruchowo podniosłem ręce w obronnym geście.
- Kimkolwiek jesteś, lepiej stąd idź, bo strzelę. - odezwała się.
Czy aby na pewno nie stoi przede mną Karolina?
- Nie zamierzam ci nic zrobić. - powiedziałem powoli. - Po prostu wyglądasz jak ktoś, kogo znam i chciałem się upewnić czy to nie ta osoba.
Pokiwała głową, ale nie opuściła broni.
- To co, upewniłeś się, czy będziesz tu tak stać i gapić się na mnie? - zapytała po chwili.
- Mogłabyś mi chociaż powiedzieć jak się nazywasz? - poprosiłem. - Wtedy będę miał stuprocentową pewność.
- Nie znam cię.
- Derek Hale. - wyciągnąłem rękę w jej stronę. - Teraz mnie znasz.
Podała mi swoją przekładając broń do drugiej i uśmiechnęła się.
- Shelly Roe.
I w ten sposób moja nadzieja na odzyskanie Karoliny zniknęła bezpowrotnie.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Mogłabyś schować ten pistolet? - zapytałem.
- I tak muszę już iść, mam ważną sprawę do załatwienia. - powiedziała spoglądając na telefon i schowała broń.
- Mogę cię podwieźć jeśli chcesz. - nie wiedzieć czemu zaproponowałem.
Spojrzała na mnie podejrzliwie, potem znowu na telefon.
- Gdyby nie ty, już bym tam była, więc MUSISZ mnie podwieźć.
- No to chodź.
Szliśmy przez las w milczeniu, aż w końcu dotarliśmy do mojego domu.
Samochód stał tak, jak go zaparkowałem. Otworzyłem Shelly drzwi od strony pasażera tak, jak robiłem to gdy jechałem gdzieś z Karoliną. Z uśmiechem weszła do środka i zapięła pas.
- To gdzie chcesz jechać? - zapytałem.
- Przedszkole Smarty Pants. - odpowiedziała.
- Otwórz schowek i wyciągnij mapę. - poprosiłem.
Rozłożyła mapę na kolanach i wskazała mi odpowiednią ulicę. Chwilę później wyjechaliśmy. Przez dłuższy czas żadne z nas się nie odzywało i już miałem przerwać tę ciszę, gdy zapytała:
- A więc jesteś wilkołakiem?
Popatrzyłem na nią zaskoczony.
- Skąd takie podejrzenia? - zdziwiłem się.
- Nie jesteś stąd, a dokładnie wiedziałeś, którą drogą wrócić do domu. Las jest ogromny, a ty masz wyostrzone zmysły. - wyjaśniła.
- Może po prostu mam dobrą orientację w terenie?
- Wątpię, bo wpatrywałeś się w tą mapę przez kilka minut. - uśmiechnęła się.
- No dobrze, wygrałaś. Jestem wilkołakiem. - przyznałem, a ona spojrzała na mnie triumfująco. - To teraz ty powiedz mi skąd o nich tyle wiesz.
- Umm... Czytałam.
- A czytałaś też, że potrafię wyczuć gdy ktoś kłamie? - zapytałem. - Spotkałem przedtem takich trzech, więc nie musisz się martwić, że zdradzisz ich tajemnicę czy coś.
Jej twarz rozjaśniła się.
- Zapewne Aaquila, Toma i Dennisa?
Skinąłem głową.
- Opowiedz mi coś o nich. - poprosiłem.
- Aaquil jest alfą, co już pewnie wiesz. Ugryzł Toma i Dennisa podczas pełni, gdy nie miał jeszcze całkowitej kontroli. Teraz próbuje ich uczyć, ale nie idzie mu to zbyt dobrze.
- Mam zamiar mu pomóc. - rzekłem. - Chyba jesteśmy na miejscu. - dodałem.
- Świetnie. - pokazała mi na mapie kolejny punkt. - Przypatrz się dobrze, bo zaraz tam pojedziemy. Jak wrócę. - powiedziała i wyszła z samochodu.
Kilkanaście minut później wróciła trzymając za rękę kilkuletniego chłopca.
Otworzyła drzwi z tyłu, kazała mu wejść do środka i zapiąć pas.
Potem sama usiadła obok mnie. Uruchomiłem silnik.
- Shelly, kto to? - odezwał się chłopiec. - Twój chłopak?
Zaśmiała się.
- Nie... Raczej znajomy. Ma na imię Derek. - odpowiedziała po czym zwróciła się do mnie. - To Tyler, mój brat.
Coś mi mówiło, że kłamie, ale postanowiłem nie wnikać w sprawę.
- Przestudiowałeś już mapę? - zapytała po chwili.
Pokiwałem głową z uśmiechem.
- To dobrze. - rzekła i zamilkła.
Gdy zauważyła, że zbliżamy się do celu odezwała się znowu.
- Przychodzę tam w każdą sobotę o tej samej porze.
- Do lasu? - zapytałem.
- Tak. W tygodniu mam szkołę, a w niedzielę chodzimy do kościoła. W każdym razie, jeśli chciałbyś się ze mną jeszcze zobaczyć, to będę pod tym samym drzewem co dziś, o tej samej porze.
Uśmiechnąłem się.
- Dobrze.
- No to może do zobaczenia. - powiedziała. - Tyler, odepnij się i chodź. Aha, dzięki za podwózkę.
- Nie ma za co. - odpowiedziałem.
Poczekałem aż wejdą do domu, po czym odjechałem.

See You Again | Derek Hale (3)Where stories live. Discover now