Rozdział 3

581 32 12
                                    

Pioruny trzaskały jak oszalałe. Przecinały ciemne już niebo co kilka minut, a ich uderzenia niemal wstrząsały całą Ziemią. Potężne wyładowania atmosferyczne pozostawiały dziury wielkości kraterów. Dla osoby siedzącej w czterech ścianach, stojącej przy oknie widok takiej burzy musi być czymś majestatycznym, ale nie dla kogoś kto akurat biegnie przez środek pustkowia z obciążeniem w postaci plecaka z wyposażeniem unikając błyskawic i jednoczesnego porażenia, a nawet uśmiercenia.

Najbliższy budynek znajdował się przynajmniej dwa kilometry od dziewczyny. Nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa, a oddech przyspieszył do tego stopnia, że nawet najlepszy biegacz nie mógłby nad nim zapanować. Ani biegacz, ani Zwiadowca. Serce biło jak szalone z wysiłku, ale również ze strachu. Pot spływał strugami po jej czole.

Z burzowych chmur spadały krople deszczu. Były na tyle ciężkie, że uderzały o jej twarz sprawiając ból. Przez ograniczone pole widzenia nie zauważyła gwałtownego obniżenia terenu. Stoczyła się po piaszczystym wzniesieniu. Ziarenka piasku pokryły jej mokrą twarz. Jak najszybciej mogła podniosła się z ziemi i zmusiła zmęczone ciało do dalszego biegu.

Ostatkiem sił dotarła do budynku. Drzwi były wyrwane z zawiasów. W środku kłębił się kurz, meble nie wyglądały na zniszczone, ale ktoś je przewrócił. To miejsce musiało być czyimś mieszkaniem, a pomieszczenie, w którym stała wyglądało na salon. Po prawej stronie stał stół i pięć przewróconych krzeseł, z czego trzy były połamane. Po lewej kanapa i komoda, która jako jedyna nie była uszkodzona. Ruszyła przed siebie. Niewielki korytarz prowadził do kuchni i kilku innych pokoi. Uchyliła drzwi, które zaskrzypiały jak tylko ich dotknęła. Ściany w salonie pokrywała tapeta, natomiast te pokrywała warstwa zielonej farby i... zaschniętej krwi. Coś zmusiło ją, żeby weszła do środka. Postawiła na czymś stopę. Po trzasku jaki towarzyszył zetknięciu podeszwy jej buta z ową rzeczą wywnioskowała, że nadepnęła na coś ze szkła. Schyliła się i podniosła przedmiot. Była to ramka ze zdjęciem przedstawiającym szczęśliwą rodzinę. Pęknięta szybka utrudniała rozpoznanie osób z fotografii. Przeszkadzał jej brak światła. Wyciągnęła latarkę, która pozwoliła znaleźć jej coś jeszcze. W kącie leżał zeszyt oprawiony z sztuczną, czarną skórę. Iris usunęła z niego warstwę kurzu i otworzyła go mniej więcej na początku. Ktoś regularnie zapisywał w nim swoje przeżycia. Dziewczyna stała zaciekawiona. Czytała o wydarzeniach ze szkoły, z przyjęć urodzinowych i spędzonych wakacjach. Pismo zmieniało się z latami wpisywania. Końcowe notatki zmroziły jej krew w żyłach. Delikatnie mówiąc były to relacje ze stawania się szaleńcem:

"Trudno jest mi wytrzymać ze świadomością, że w każdej chwili chcę się rozszarpać. Mam ochotę wszystko wokół mnie rozwalić i powyrywać włosy każdemu kogo spotkam. jestem tykającą bombą, którą wystarczy dotknąć by zginąć. Nie mogę wytrzymać. Pewnie skończę tak jak rodzice. Pożoga to najgorsze co może spotkać człowieka. Zaczyna się od agresji a kończy na byciu wariatem z wnętrznościami na wierzchu. Samobójstwo to najlepsza droga do uwolnienia się od tego przeklętego świata".

Iris odłożyła dziennik i przyjrzała się uważniej śladom krwi na ścianie. Autor pamiętnika na pewno nie popełnił samobójstwa w tym pokoju. Czerwonej posoki było za mało i nie było ciała, a nawet jeśli stałoby się to dawno temu przecież zostałyby chociaż kości. Jedno wiedziała- mieszkali tutaj chorzy na Pożogę.

Opuściła pokój i weszła do następnego, który okazał się być łazienką. Podeszła do umywalki. Z nadzieją odkręciła kran. Minęła sekunda zanim wypłynęła z niego ciecz. Dziewczyna niepewnie wsadziła dłoń pod strumień. Nie zauważyła żadnych zmian na skórze, odetchnęła z ulgą stwierdzając, że to woda. Oczyściła twarz z brudu. Wcześniej nie dostrzegła, że nad umywalką coś wisiało. Starła warstwę kurzu dłonią. Lustro było popękane, ale Iris mogła przyjrzeć się swojemu odbiciu. Wyglądała okropnie. Miała potargane, sklejone błotem włosy, podkrążone oczy, a zmycie resztek piasku z twarzy nie wyszło jej najlepiej. Musiała się wyspać.

Kuchnia była w takim stanie jak inne pokoje. Kafelki na podłodze częściowo poodpadały i wszędzie piętrzył się kurz. Iris otwierała kuchenne szafki w poszukiwaniu jedzenia, albo wody w butelkach, przecież jej zapasy z DRESZCZu kiedyś muszą się skończyć. Znalazła jedynie nieotwartą puszkę zielonego groszku z kukurydzą i zwietrzałą sól. Tylko pierwsze znalezisko nadawało się do spożycia. Znalazła łyżkę i nożem otworzyła puszkę. Przeszła do salonu gdzie na kanapie jedząc warzywa zastanawiała się jaki los spotkał resztę rodziny. Doszło do niej również to jakie ma szczęście, że jest odporna i nie musiała przeżywać tego, co przeżył autor dziennika.

Pustą puszkę odstawiła na komodę. Zaczęła się jej przyglądać. Miała misterne rzeźbienia i musiała być wykonana z jakiegoś drogiego drewna. Zdecydowanie by ł to najlepiej zachowany mebel w całym domu. Otworzyła pierwszą szufladę, co nie przyszło jej z łatwością. Nie było tam nic oprócz starych dokumentów i rachunków. Następna okazała się schowkiem znacznie cenniejszych rzeczy. Znalazła złotą bransoletę wysadzaną kamieniami. Postanowiła ją zatrzymać, mogła jej się przydać.

Sen sklejał jej powieki. Opadła na kanapę i zamknęła oczy. Usłyszała kolejny trzask błyskawicy, który nie pozwolił jej zasnąć. Tam gdzieś są szaleńcy, którzy mogą powyrywać jej wszystkie włosy i rozszarpać dla zabawy, gdy tylko pójdzie dalej.

Uwięzieni w labiryncie: Próby w ogniuWhere stories live. Discover now