Rozdział 7

545 37 8
                                    

Są rzeczy, których ludzie próbują się wyzbyć. Stare nawyki, wady, wspomnienia.

Iris próbowała zapomnieć o labiryncie, ale pojawiał się w jej umyśle częściej niż tego chciała.

Błądząc wśród zabudowań czuła się jakby była otoczona wysokimi murami, grała rolę Zwiadowcy biegającego wśród plątaniny korytarzy, a jej jedynym celem jest pomóc grupie ludzi znaleźć wyjście. Poparzeńcy stali jej na przeszkodzie, choć ich pokonanie nie sprawiało tyle trudności, co zabicie Buldożercy. Wprawdzie, strzelanie chorym na Pożogę w głowę przeczyło zasadom ludzkiej moralności, więc Pogorzelisko było dużo gorsze od labiryntu. Próba wymazania tej części pamięci, podjęta przez Iris, zakończyła się klęską. Przegrała walkę.

Pogodzenie się ze świadomością, że jej przyjaciele przemierzają tą samą część świata, a ona nie może zawrócić i zobaczyć czy idą za nią, było niemożliwe. Głęboko w sercu ukryła nadzieję, że jeszcze kiedyś ich zobaczy.

Łudząc się, obróciła głowę, ale zobaczyła jedynie swoje odciski butów w piaskowych zaspach.

Brakowało jej rozmów pod drzewem, strzelania z łuku w gąszczu lasu, pouczania Plastrów i opieki medycznej nad Streferami. Wtedy czuła się im potrzebna.

Kiedy dalsza walka nie ma sensu, zaczyna się rozumieć dlaczego odniosło się przegraną.

Oddalając ostatnie dni swojego życia Iris zamknęła część siebie, bez której jej misja nie miałaby sensu ani powodzenia. Pomagając Streferom wydostać się z labiryntu walczyła przeciwko DRESZCZowi. Przegrała bitwę o silną wolę mając za przeciwnika wiernego sługę Avy Paige, którym stała się przez chęć bycia żołnierzem.

Zrozumiała różnicę między rozkazem a prawdziwym celem. Do labiryntu została zesłana by wynaleźć lek, ale priorytetem stało się odnalezienie wyjścia. DRESZCZ kazał jej pomóc grupie dziewcząt, jednak za główne zadanie obrała sobie wydostanie ich z miasta. Pomoc mogłaby ograniczać się jedynie do krótkiego "w prawo, w lewo i prosto", ale ona miała zamiar poprowadzić je jako ich przywódca i ukończyć etap drugi razem z nimi.

Na horyzoncie pojawiło się zachodzące słońce przecięte przez trzy, ustawione obok siebie zniszczone wieżowce. Jestem na dobrej drodze- pomyślała, a jej ciało zaczęło produkować więcej hormonu szczęścia i adrenaliny.

Przejrzystość, o której mówił Jorge, nabrała większego znaczenia gdy Iris znalazła się w dobrej odległości do podziwiania architektury. Wnętrza budynków, za czasów świetności, były oddzielone od świata szklanymi szybami, więc po rozbłyskach przypominały bardziej bryłę skonstruowaną z siatki.

Następnym punktem w instrukcji był skręt w prawo, lecz plany pokrzyżowała burza.

Iris schroniła się w jednym z ażurowych wieżowców. Nie zapuszczała się wgłąb, wolała pozostać blisko wejścia. Poparzeńcy są nieprzewidywalni, a ci, których do tej pory spotkała mieli być tymi "przyjemnymi".

Pioruny uderzały w ziemię jeden po drugim. Powietrze zrobiło się lżejsze, branie oddechu sprawiało przyjemność po długim, pustynnym spacerze.

Podekscytowanie opadło. Energię zastąpiła senność. Powieki opadały pod ciężarem, którego nikt nie jest w stanie określić. Uczucie zmęczenia było silniejsze niż starania niezapadnięcia w ciemną pustkę zwaną snem. Iris zamknęła oczy z braku sił. Pozwoliła zabrać się do błogiej krainy.

Jej umysł nie był w stanie wywołać żadnych obrazów, więc jedyne co pamiętała gdy się obudziła to ciemność.

Ciemne chmury nadal przysłaniały niebo, ale burza ucichła.

Wzięła kilka łyków wody by zapobiec zasłabnięciu na środku drogi.

Ziemia, po której chodziła, wydawała się wilgotna, mimo tego, że nie spadła choćby jedna kropla deszczu.

Jorge nie powiedział jej, że po skręcie w prawo czekała ją co najmniej sześciokilometrowa droga przez korytarz zabudowań. Jeśli spotkałaby niebezpieczeństwo jej jedyną drogą ucieczki stałby się zwrot w drugą stronę bądź wspinaczka po ścianach, co oczywiście byłoby niezwykle trudne bez liny.

Szła pewnym krokiem, czujna na najmniejszy ruch.

Uwięzieni w labiryncie: Próby w ogniuWhere stories live. Discover now