Rozdział 4

2.7K 261 77
                                    

Louis

Prowadziłem Alison prosto do mojej ulubionej nauczycieli. Prowadzi zajęcia teatralne, ale bardzo często ma z nami zastępstwo.

- Dokąd idziemy?

- Do pani Kseni - odpowiedziałem.

Po chwili dotarliśmy na miejsce. Otworzyłem drzwi i wpuściłem Alison.

Pomieszczenie urządzone było na małą salę teatralną. Znajdowała się tu scena, instrumenty, niewielki korytarz prowadzący do garderoby i mnóstwo rzędów z siedzeniami.

- Dzień dobry Louis! Miło cie widzieć! - krzyknęła radośnie kobieta, zbiegając ze sceny.

Pani Ksenia to... Trudno ją w ogóle opisać. To druga, po mojej babci tak walnięta osoba. Ma krótkie ciemno zielone włosy i zawsze nosi kolorowe soczewki. Nigdy nie widziałem jej prawdziwych oczu.

- Pomoże nam pani? - spytałem pokazując ręką w jakim stanie jest blondynka.

- Oczywiście kochaniutki, tyle razy powtarzałam żebyś mówił do mnie Ksenia. Nie jestem stara żeby mówić do mnie na "pani".

Normalnie jakbym słyszał moją babcię.

Kobieta szybko złapała Alison za rękę i pociągnęła ją za parawan. Od dawna zastanawiam się po co tu stoi w końcu mamy dość sporą garderobę. Jedyne co słyszałem to jakieś piski, szepty no i dźwięk suszarki . Wolę nie wnikać co się tam dzieje.

Po kilkunastu minutach obie wyszły zza parawanu. Blondynka była już czysta. Miała na sobie jasnoróżową bluzkę w kwiaty i białe spodnie.

- No i jak? A mówiłam, że funkcjonalna szafa się przyda.

- Jest pięknie - puściłem do dziewczyny oczko.

- Jutro pani wszystko zwrócę - powiedział trochę nieśmiało dziewczyna.

- Ależ nie musisz i tak miałam to wyrzucić, no wiesz już wyszło z mody. A swoimi ubraniami się nie martw, zaniosę sprzątaczkom żeby miały co robić.

- Dziękuję - powiedziała spokojnie.

- Ależ nie ma za co, a teraz zmykajcie na lekcje.

Wyszliśmy z sali i udaliśmy się w stronę klasy.

- Dziękuję za pomoc. Gdyby nie ty pewnie musiałabym chodzić w koktajlu truskawkowym - zaśmiała się.

- Pani Ksenia znajdzie rozwiązanie każdego problemu. Od palca w butelce po problemy z silnikiem samochodu.

- Louis! - usłyszałem głos mojego przyjaciela.

Odwróciłem się i zobaczyłem Mike'a.

- No co tam? - spytałem.

- Musisz to zobaczyć! - krzyknął, jakoś dziwnie radosny.

Pociągnął mnie tak samo jak Alison za rękę. Zanim się obejrzałem znajdowaliśmy się na boisku.

- To żart tak? - spytałem, nie wierząc w co widzę.

- Chłopaki zrobili mu prezent urodzinowy - odpowiedział.

- Ronnie ma dziś urodziny? - spytałem patrząc na to coś przede mną.

- No podobno, ale przyznaj że pomysł mieli świetny.

- Kogo to właściwie przedstawia? - zapytała zaciekawiona Alison.

- Moją babcię jakieś 20 lat temu - oznajmiłem, patrząc na zachwyconego Ronniego.

Przede mną znajdowała się najdziwniejszy prezent w dziejach całej ludzkości. Mój kumpel przytulał do siebie dmuchanego manekina? Albo to zwykły manekin. Nie wiem, nie znam się. To coś było podobizną mojej babci.

- Z kim ja żyję? Nie będę na to dłużej patrzył - westchnąłem i skierowałem się do wyjścia.

Mnie już naprawdę nic w życiu nie zdziwi. Interesuje mnie tylko skąd oni to wytrzasnęli i skąd wiedzieli jak kiedyś wyglądała moja babcia?


Zaczynając od KłamstwWhere stories live. Discover now