| V | cercetare

6.5K 459 58
                                    

Dzień jaki każdy inny. Różnił się może tylko tym, że w końcu, po długiej suszy, spadł tak oczekiwany przez wszystkich deszcz, ochładzając swoimi kroplami parne powietrze.

Jennifer lubiła deszcz. Ale uwielbiała też słońce. Tak samo jak kochała śnieg, ale była zauroczona latem. W ogóle było w niej dużo sprzeczności. Cieszyła się życiem, chociaż powinna leżeć w łóżku i zapłakiwać oczy.

— Jen, śniadanie! — Usłyszała słaby głos swojej matki, po czym jak strzała wyleciała z pokoju. W niedużej kuchni zastała już zastawiony stół. A tuż obok niego swoją rodzicielkę. Siedziała na jednym z krzeseł, popijając herbatę. Po niedużym pomieszczeniu rozchodził się piękny zapach kakao.

— Przecież to ja miałam robić śniadania w soboty — zagadnęła z uśmiechem dziewczyna, siadając na przeciwko swojej mamy. Kobieta spojrzała na nią i również przybrała na twarz uśmiech. Jednak matka Jen nie uśmiechała się tylko ustami. Robiła to również oczami, lekką czerwienią policzków, całą sobą.

— Mhm. Tak samo, jak robisz to w niedziele, poniedziałki, wtorki, środy czwartki i piątki. Daj mi się kiedyś wykazać — żachnęła się kobieta, znów upijając łyk czarnej herbaty.

— Nie możesz się przemęczać, wiesz o tym — westchnęła Jennifer, biorąc do ręki stołową łyżkę i podsuwając bliżej siebie szarą miskę, starając się nie tracić kobiety z oczu.

— Nie umrę robiąc płatki z mlekiem — zirytowała się matka dziewczyny. — Jesteś nadopiekuńcza.

Może i Jen taka właśnie była. Miła, pomocna, skryta i opiekuńcza. Ale nie chciała być nikim innym. Wierzyła, że nie można zmienić biegu wydarzeń. Starała się więc cieszyć tym, co miała. Małym mieszkankiem na obrzeżach miasta, kochającą matką i życiem.

— Być może — przyznała, grzebiąc łyżką w niedużym naczyniu, przewracając kilka płatków na drugą stronę, oraz wylewając kilkanaście kropli mleka na stół.

— A jak tam twoje badania? — zapytała kobieta, lekko mrużąc oczy i poprawiając poły swojej grubej bluzy.

— Wyszły pozytywnie — odpowiedziała dziewczyna. Jej głos nie zdradzał żadnych emocji. Nie była ani szczęśliwa, ani zawiedziona, ani wesoła, ani smutna. Była... Obojętna. Patrzyła tylko w swoje śniadanie i szybko uderzała stopą o posadzkę. Jej matka czułam się bezradna.

— I co zamierzasz z tym zrobić? — Pani Nalla złożyła ręce na kolanach, wycierając pot w luźne, dżinsowe spodnie.

— Nic — odpowiedziała cicho dziewczyna, spoglądając na matkę spod przymrużonych powiek. Ta tylko pokiwała głową i wlepiła wzrok w kubek z czarną, mocną kawą.

***

Peter wstał rano, jak każdy. Chociaż czy wyrażenie ,,wstał " było w tamtej sytuacji odpowiednie? Tamtej nocy prawie w ogóle nie zaznał snu, a to przez zranioną nogę, którą szczelnie obwiązał bandażem, gdyż mocno krwawiła. Akcja, na którą musiał udać się minionej nocy, srogo dała mu w kość. A to było przecież zwykłe włamanie.

Chłopak z lekkim ociąganiem wstał i ociężale pokuśtykał w stronę kuchni. Tam, chcąc w spokoju zjeść śniadanie, na jego nieszczęście znalazł swoją ciocię. Wesoło krzątała się po pomieszczeniu, prawie jednocześnie przygotowując herbatę w kubkach i jajka na patelni. Peter przywdział na twarz sztuczny uśmiech, po czym podreptał w stronę stołu. Zmuszony był, aby co jakiś czas stanąć na zranionej nodze, przez co musiał stłumić w ustach jęk bólu. Odsunął od stołu krzesło, które wydało głośny, przeciągły pisk, po czym, zbyt ociężale, na nie opadł. Hałas jaki tym wszystkim wywołał, zaalarmował ciotkę May, która jak poparzona odskoczyła od kuchenki i odwróciła się z łyżeczką do herbaty w dłoni, mierząc nią w stronę agresora. Gdy zobaczyła, że to tylko jej bratanek, odetchnęła z ulgą i odłożyła sztuciec na szafkę obok.

— Jesteś bardzo strachliwa — stwierdził Parker, upijając łyk herbaty z kubka stojącego na stole. May tylko z pobłażaniem na niego spojrzała, po czym postawiła mu przed nosem talerz z parującym śniadaniem.

— A ty lubisz mnie straszyć — powiedziała kobieta, zajmując miejsce tuż na przeciwko chłopaka. Peter spuścił wzrok w geście kapitulacji, a May zaczęła się perliście śmiać.

Parker lubił takie poranki. Spędzone w miłej, spokojnej atmosferze. Przy ciepłym śniadaniu i w towarzystwie ukochanej ciotki, zdala od problemów życia codziennego. W takich momentach czuł się po prostu miło i błogo. Uwolniony od wszelkich zmartwień i trosk, zajmował swoje stałe miejsce przy stole, obok kuchennego okna. Niestety, sobotnie poranki nie trwały wiecznie.

— Jak tam szkoła? — zaczęła typowo ciocia, spoglądając na chłopaka znad niebieskiego kubka, z którego właśnie piła kawę.

— Zawsze rozmawiamy o tym samym — zauważył z przekąsem Parker. Mimo lekkiej zgryźliwości w jego głosie, ten temat go nie irytował. Stało się to dla niego miłą, sobotnią rutyną. Dopóki ciotka nie schodziła na tematy związane z kolejnymi siniakami na nogach czy rękach. Wtedy Peter potrafił się zirytować, a miła atmosfera zamieniała się w gęstą i trudną do wytrzymania. Na szczęście, May Parker przywykła już do tego, że nie powinna o tym rozmawiać w sobotnie poranki.

— Może tym razem w końcu wydarzyło się coś ciekawego — uśmiechnęła się miło kobieta.

— Pudło.

Z dedykacją dla Yukkiana. Prosz cię bardzo, masz jeszcze dzisiaj XD

Ta zła | Peter ParkerWhere stories live. Discover now