| VI | destin

6.3K 443 122
                                    

Sobotnie popołudnie było spokojne. Ciepłe powietrze miło otulało zmarźniętych bezdomnych, chichoczące nastolatki, śpieszących się przechodniów. Życie toczyło się swoim spokojnym, poukładanym tempem, powoli zabierając kawałek siebie każdemu, kto je posiadał. Oczywiście, każdy miał swoje problemy, ale jakie one były w porównaniu do ogółu? Czy zagubiony portfel, czy brak ulubionej książki w księgarni, mogły w jakikolwiek sposób być porównane do głodu na świecie, czy chociażby jakiejś powodzi? W końcu wszystkie te sprawy nazywane są problemami. Jednak niektóre z nich są po prostu nic nie znaczące, a niektóre potrafią wybić połowę ludzkości.

Poza tym, czy nie jest tak, że nie przejmujemy się jakimś problemem, dopóki ten nie dotknie nas samych? Co ma cię obchodzić to, że tamten przechodzień właśnie stracił pracę, a ten nieznajomy nie ma co włożyć do garnka? Dopóki my nie doświadczymy jakiegoś bólu, trudno nam jest zrozumieć go u innych.

Jednak są osoby, które mimo wielu doświadczeń, nadal nie potrafią tego pojąć. Jen przeżyła wiele. W końcu każdy człowiek ma swój mały dramat, czy to w postaci śmierci bliskich, czy nieobecności przyjaciela w szkole. Dla jednych to błachostka, dla innych katastrofa. Ludzie są różni.

Jennifer od zawsze uważała, że z każdym problemem można sobie poradzić. Jednak wierzyła również w przeznaczenie. To, co zaplanował dla nad los, ma nas czegoś nauczyć. Nic nie dzieje się przypadkowo. Wszytko ma jakiś swój specjalny cel.

W ten sposób łatwiej jest przyjąć to, co na nas spada. Po prostu traktujemy to jako coś, co było od dawna zaplanowane, ale nie jest bezpodstawne. Jako coś, co ma nam pomóc. Pies zjadł ci niesamowicie dobrze napisane wypracowanie? Może zrobił to dla tego, że możesz je napisać lepiej. Znalazłeś przed swoimi drzwiami porzuconego kota? Może to dla tego, abyś nauczył się opiekuńczości. Nic nie dzieje się bez przyczyny.

Tym razem Jennifer nie ubrała grubego, zimowego swetra. Jej chude ramiona otulała czarna koszulka na długi rękaw, z rażącym po oczach, białym, wymownym napisem: I'm not a psychopath. I'm a high functioning sociopath. Swoją trupio bladą twarz pokryła warstwą podkładu, potuszowała krótkie rzęsy, a pełne usta podkreśliła jasno różową pomadką. Akceptowała siebie w takiej formie. Gdyby tylko nie wyglądała jak anorektyczka.

Ruszyła do Central Parku. O tej porze roku zachwycał zielenią liści, ciesząc oko i uspokajając umysł. Dziewczyna szła twardą, betonową ścieżką, rozglądając się na wszystkie strony, jak gąbka pochłaniając piękne obrazy ogromnych, zielonych połaci terenu. Po niedługim czasie doszła do dwóch, drewnianych ławek, ustawionych tuż obok siebie. Zajęła miejsce na jednej z nich, wygodniej się rozsiadając. Wzięła głęboki oddech, zaciągającsie świeżym, wrześniowym powietrzem. Przymknęła oczy i wsłuchała się w ciszę, jaka panowała wokół. Było spokojnie.

***

W tak piękne popołudnie można byłoby zrobić tyle produktywnych rzeczy. Pójść na spacer, na imprezę, spotkać się ze znajomymi, odkurzyć dom, wynieść śmieci, pozmywać naczynia. Co tymczasem robił Peter? Grał w jedną z licznych części Heroes of Might and Magic wmawiając sobie, że zaraz weźmie się za pracę domową. Niestety krzyż na fascynującej rozgrywce położyła przerwa w dostawie prądu. Światło w całym pokoju chłopaka, wraz z komputerem, momentalnie zgasło. Jedyną jasność, dawały na wpół zasłonięte okna. Chłopak odjechał kawałek od biurka, po czym ociężale wstał i zszedł na dół. W salonie zastał swoją ciocię, która rozmawiała przez telefon. Z biegu rozmowy zrozumiał, że prądu miało nie być do końca dnia. Zawiedziony takim obrotem spraw, podreptał do drzwi, cicho oznajmił, że wychodzi, a już po chwili znalazł się na świeżym powietrzu. Wyszedł bez aparatu, bez telefonu. Tak jak stał, czyli w dresach, bordowej koszulce, roztrzepanych włosach i okularach na nosie. Poszedł do parku.

***

Spotkali się. Nie było to tak niesamowite, jak opisuje się to we wszystkich romansach. On nie wpadł na nią, wylewając jej kawę, a ona nie upadła na niego, potykając się o kamień. Po prostu ją zauważył. Jako nieliczny z jej otoczenia. Bo cała magia nie polega na tym, żeby patrzeć, a zauważać.

Siedziała samotnie na ławce, z lekko odchyloną głową, jakby patrzyła w niebo, próbując zdefiniować jaki dokładnie ma kolor. To błękit, lazur czy turkus? A może jest po prostu niebieskie?

Mina Jennifer wyglądała, jakby właśnie rozważała tę kwestię, jednak jej oczy pozostawały zamknięte. Jedynym co widziała była bezdenna czerń. A Jen rozważała ważniejszą kwestię niż to, jaki kolor ma niebo. Dużo ważniejszą.

Peter po prostu do niej podszedł. Nie starał się jej przestraszyć, czy chociaż zaskoczyć. Zajął miejsce tuż obok niej. Jego kroki zaalarmowały dziewczynę o jego obecności już kilka chwil wcześniej, więc otworzyła oczy i od kilku sekund śledziła postępowanie chłopaka. Na jej twarzy malowało się zdziwienie. Nie byli umówieni, nie planowali spotkania.

Mimo chwilowego zaskoczenia, posłała Peterowi miły uśmiech. Nie odezwała się, nie powiedziała nawet głupiego ,,cześć". Po prostu się uśmiechnęła. A ten wyraz twarzy czasem znaczył więcej niż słowa.

Z ust chłopaka również nie padł żaden wyraz. Po prostu siedzieli obok siebie, patrząc sobie nawzajem w oczy. To nie było tak, że po prostu cieszyli się swoim towarzystwem i lubili trwać w ciszy. Peter myślał, że to Jennifer się pierwsza przywita, a ona sądziła, że to chłopak odezwie się przed nią. Więc po prostu na siebie patrzyli, czekając na ruch tego drugiego.

— Skąd się tu wziąłeś? — podjęła w końcu dziewczyna nie chcąc, aby tamta sytuacja była jeszcze bardziej krępująca.

— Tak jak każdy człowiek się porusza. Przyszedłem. — Wzruszył ramionami, zadowolony, że dziewczyna przerwała ciszę.

Peter niby nie powiedział nic specjalnego. Od tak, chłopak z dość kiepskim poczuciem humoru. Jednak brunetce od razu polepszył się humor. Czy w końcu znalazła kogoś, kto ją zrozumie? Kto nie będzie robił jej wyrzutów o nietypowe, czasem wręcz głupie i beznadziejne zachowanie? Czy ta znajomość ma szansę na przetrwanie? Czy los był tak łaskawy, żeby w końcu postawić na jej drodze kogoś takiego?

Cóż, nic nie dzieje się bez przyczyny.

Staram się dopieścić to opowiadanie w stu procentach. Do tego rozdziału research robiłam chyba ponad godzinę. Każde słowo dobieram z największą ostrożnością, żeby tylko wyszło idealnie. Mam nadzieję, że się wam podoba 💕

Ta zła | Peter ParkerWhere stories live. Discover now