Czerwony smok: Rozdział 4

78 6 0
                                    

   Młodzieniec wpadł spanikowany do domu. Ręce mu się trzęsły, gdy pił zimną wodę z drewnianego kubka. Mimo tego ciągle czuł straszne pieczenie wokół, jak i wnętrzu szyi. Zupełnie jakby połkną rozżarzony węgiel. I nie pomagała mokra tkanina przyłożona do niej. Upewniając się, że zamkną wszystkie okna i drzwi na klucz, osuną się na stare skórzane krzesło. Był tak spanikowany, że zapomniał wyjąć talizmany ochronne. W tej chwili wcale nie przeszkadzało mu, że w pokoju panował półmrok i bałagan. Całkiem opadł na krzesło, zmęczony zaklęcie rzuconym na niego. Myślami cofał się kilka godzin przed owymi wydarzeniami które miały miejsca nie tak dawno...

    Wszystko zaczęło się tuż po jego przebudzeniu. Obudził się w prostym, lecz elegancko urządzonym pokoju gościnnym na miękkim łóżku. Był cały spocony. Dopiero po chwili przypomniał co się stało nim, utracił przytomność. Zanim zdążył uporządkować w głowie wspomnienia, do pomieszczenia weszła służąca. Na tacy, którą niosła była woda i prosty posiłek składający się z pieczywa i owoców. Leonardowi nie umkną uwadze niewielki kieliszek czerwonego wina. Młoda kobieta zatrzymała się przed nim, uśmiechając się. Tak naprawdę cieszyła się że nie musi wybudzać doradcy.



Przywitała się z nim i powoli odłożyła zawartość tacy na Pułce obok łóżka. Następnie znikła za drzwiami, w których zaraz pojawił się hrabia Edward.

Leonard zaś sięgną po wino, które zaczął pić. Czuł, że mu się należy i nawet hrabia nie może mu teraz odebrać tej przyjemności.

- Witam waszmość. Proszę wybaczyć mi mój stan -skiną głową na znak szacunku, nie przestawał pić.

- To ja się witam Leonardzie! Dokonałeś wczoraj niesamowitej rzeczy. Odnalazłeś moją siostrzenicę. Jestem ci dozgonnie wdzięczny! - Mimo radości w jego głośnie, trudno było ją odnaleźć na jego twarzy. On również wyglądał na zmęczonego nocnymi poszukiwaniami.

- Naprawdę znalezienie jej było czystym przypadkiem! Gdyby nie to, że ta bestia nas goniła, nigdy bym jej nie znalazł-starał się zachować skromność, ale taka była prawda.

- Nie przesadzaj z tą skromnością! Zasłużyłeś na odpoczynek. Mam do ciebie ważne pytanie-spojrzał na sługę poważnie.

- Nie mogę hrabi zabronić pytać. Proszę bardzo! - Domyślał się co to może, być za pytanie. Odłożył pusty kieliszek na miejsce.

- Widziałeś kogoś w pobliżu ogniska?

Leonard podniósł się nieco, dopiero teraz czuł, jak strasznie boli go głowa. To była trudna noc. „Kogoś? Nie!" Wspomnienia ciągle się układały, ale nie były w pełni złożone w całość.

- Wydawało mi się, że coś stało przy ognisku. nie jestem w stanie powiedzieć teraz co to za stwór.

- Mam nadzieję że szybko sobie przypomnisz.

- Ja też-wolał jednak tego nie wiedzieć-Co z Riną? - bał się, że mogło ją coś złego spotkać. Nie przypominał sobie by była w złym stanie.

- W porządku, służba nią się teraz zajmuję. Była osłabiona, ale teraz jest wszystko w porządku. Nikt nie zauważył u niej niczego niepokojącego. Mimo opowieści o duchach i magicznych istotach, nie powiedziała jeszcze jak tam trafiła-Dostrzegł na twarzy hrabi niepokój. Nic dziwnego, on na jego miejscu również by się tak czuł.

- Na nic dziwnego nie natrafiliście w lesie? - Spytał doradca. Nakładał sobie pieczywa ze smalcem. Naprawdę czuł się bardzo głodny. Jadł w trakcie rozmowy.

- Nie. Kiedy ten wielki dzik przestał nas gonić zorientowaliśmy się, że ciebie nie ma. Przez moment myśleliśmy, że cię czarty porwały. Błąkaliśmy się tak jeszcze jakiś czas. Zrobiliśmy krótki postój między drzewami. Potem znowu ruszyliśmy między te przeklęte zarośla. Prawie byśmy cię wyminęli jakby myśliwy nie powiedział, że w pobliżu jest wilcza sfora. Tak natrafiliśmy na polanę, na której was znaleźliśmy. Dobrze, że rozpaliłeś ogień. - Skończył mówić zbliżając się do drzwi.

Leżał jeszcze jakiś czas na łożu w pokoju gościnnym. Przy samej próbie wstania poczuł ból w nogach. Nic dziwnego, nie mógł wiedzieć ile przebiegł ostatniej nocy. Mimo zmęczenia udało mu się wstać. Zjadł i wypił wszystko, co mu podano. Potem dopchał się owocami sadu, który należał do hrabi. Spostrzegł przez pobliskie okno, że słońce jest już wysoko na niebie. Na krześle koło okna znalazł ubranie wcześniej zostawione dla niego jeden ze służących. Nie godzi się, aby przedstawiciel hrabi chodził ubrany jak ostatni obdartus. Gdy powoli wyszedł z pokoju gościnnego, znalazł się w salonie. Niedawno zabłocona dębowa podłoga lśniła w tej chwili. Leonard rozejrzał się uważnie za ludźmi. Między ciężkimi zdobionymi meblami nikogo nie było. Nikt też nie ścierał kurzu ze świeczników przy stole jadalnym. Prawie wszyscy o tej porze byli na zewnątrz. Mijał zwierzęce trofea zawieszone na ścianie, w drodze do wyjścia. Przypominały mu o lesie. Czuł, że musi znaleźć się na zewnątrz. Ignorując inne zdobycze zawieszone na ścianie jak broń i obrazy zmierzał ku drzwiom. Dopiero znajdując się na korytarzu, natkną się na służących, którzy przyglądali mu się z ciekawością. Leonard wiedział, że będzie głównym tematem plotek między nimi przez najbliższe kilka dni. Nie obchodziło go. Nic w końcu złego nie zrobił. Poinformował ich, tylko że wraca do siebie. Polecił też przekazać to hrabi. Po chwili tylko drzwi dzieliły go od wolnej przestrzenni. Odetchną z ulgą, gdy znalazł się na zewnątrz. W oddali widział ludzi pracujących w sadzie. Nigdzie jednak nie mógł spostrzec możnego Edwarda. Wszedł na kamienną ścieżkę, która kończyła się dopiero przy bramie wyjściowej z posiadłości. Nim słońce zdążyło zajść, znalazł się w mieście. Nie mógł pozwolić sobie na natychmiastowy powrót do domu. Nie pozwolili mu na to napotkani ludzi, którzy i tak dowiedzieli się o poszukiwaniach. Doradca starał się ich zbyć. Pamiętał, że nie może opowiadać o zaginięciu Riny. Bał się również mówić o pewnych rzeczach. Szybko nadchodzący mrok zmusił go do skorzystania ze skrótu. Był tak przejęty tym, co go spotkało, że nie zauważył, że ktoś go śledzi. Starał się uspokoić, wmawiając sobie, że niepokojące rzeczy były tylko złudą. W końcu, jaka dzika istota rozpala ogień w środku lasu? Obiecał sobie, że nie będzie się mieszał w nieludzkie sprawy. Chciał ich za wszelką cenę uniknąć. Tym razem uważnie patrzył na cienie, rzucane przez budynki. Obawiał się, że ktoś może się z nich wynurzyć.



Ona jednak nadeszła znikąd. Pojawiła się między budynkami, gdzie jeszcze padały promienie słoneczne. Sama rzucały dziwny niewyraźny cień. Jej rysy twarzy były ostrzejsze niż zwykle. Dla niego po prostu się pojawiła, nie wiadomo kiedy. Naszedł go niepokój. Coś mu mówiło, że nie ma dobrych intencji. Cholernie żałował, że skorzystał ze skrótu. Chciał się teraz znaleźć w tłumie ludzi gdzie byłby bezpieczny. Mordercze spojrzenie zielonych oczu przeszyło jego duszę na wylot. Gdy wreszcie się od niego oderwał, podjął się próby ucieczki. I mimo że urodził się w tym mieście, dał się zwieść. Po krótkim pościgu po znikających w cieniu uliczkach, utkną. Wielka szara ściana stanęła mu na drodze do wolności. Serce biło mu jak wtedy w lesie. Podeszła do niego bez pośpiechu. Miała pewność, że nie zdąży jej uciec. Jej twarzy była całkowicie pozbawiona jakiejkolwiek emocji. W jej oczach panował zielony pożar. Jeden szybki ruch wystarczyłby aby Leonard zaczął walczyć z jej ręką o powietrze.

- A...An...Andegora?! - Wysapał, łapiąc oddech.

- Ty, widziałeś mnie! Nie miałeś prawa tam być ostatniej nocy! - w jej głosie słyszał warczenie.

- To ty! - zawołał, nikt go jednak nie usłyszał. Wraz z zaciskaniem się jej ręki czuł narastające gorąco wokół szyi.

- Lepiej by było dla ciebie, gdybyś zginą tam z wycieczenia!

- C... Cze... Czekaj! Ja... Ja nie chciałem! Z...zgubiłem się! - Coraz trudnej było mu wypowiadać słowa.

- Zamknij się! A może pozwolę ci oddychać! - delikatnie poluzowała uścisk.

Chciał krzyczeć, ale już nie mógł. Zamilkł więc w nadziei, że istota o imieniu Andegora nie kłamie. Odetchną z ulgą, gdy nie musiał walczyć o powietrze. Jej dłoń nadal otaczała szyję.

- Dzie... Dziękuję. Błagam cię, miej litość, zachowam to dla siebie-był gotów paść, jeśli dzięki temu go by oszczędziła.


- Gardziłabym tobą, ale to, że nie powiedziałeś o mnie nikomu, daje ci szansę! - uniosła wysoko głowę.

- Czego chcesz?

- Dlaczego nikomu o mnie nie powiedziałeś. Widziałeś mnie!

- Obiecałem, że nie będę mieszać się w nieludzkie sprawy. A ty nie wyglądałaś w tamtej chwili na człowieka.

- Co za nieszczęsna obietnica! - zaśmiała się, lekko przechylając głowę — Wmieszałeś się w te sprawy, gdy mnie wtedy zobaczyłeś.

- Ja kto!?

- Magia łazi za tobą i udawanie, że jej nie wyczuwasz, nic ci nie pomoże. Widzę to. I mam dla ciebie propozycję, ona zadecyduje o twoim życiu-wskazała na niego palcem.

- Jaką? - spytał niepewnie. Coraz bardziej obawiał się tej istoty.

- Przybyłam tu w poszukiwaniu odpowiedzi na pewne pytania. Dasz mi na nie wszystkie odpowiedzi, a dam ci spokój. Musisz przysiąc, że to zrobisz. W przeciwnym razie nie pozwolę ci żyć. Chcę też, byś obiecał, że nikomu nic o mnie nie powiesz-mówiła bardzo uroczyście. Wydawała się wyższa niż zwykle. A jej włosy swoim ruchem przypominały płomienie.

- Przysięgam! Przysięgam! Tylko mnie puść i zostaw żywego! - Przysięgał głośno. Po tych słowach poczuł dziwne gorąco obejmujące całą jego szyję. Jakby coś się na nim zacieśniało. Nie była to jednak ręka Andegory. Puściła go.

- Zatem przysięga została zawarta! Jeśli jakimś cudem obejdziesz zaklęcie na twojej szyi... Twojego języka nie będzie mógł zrozumieć żaden inny człowiek! Zadbam o to — Odsunęła się od niego i zaczęła się powoli oddalać. Leonard dopiero wtedy spostrzegł, że jej dłoń posiada cztery palce i jest pokryta czerwonymi łuskami. Zakryła ją pod długim rękawie sukni.

Wpatrywał się, jak odchodzi. Chciał do niej jeszcze zawołać, ale obawiał się, że zmieni zdanie. Uciekł więc stąd czym prędzej do domu. Coś nie pozwalało mu krzyczeć.

Czerwony smokTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon