Rozdział 13

39 3 0
                                    


     - Zatem przygarnąłeś nowe stworzonko?- Cichy głos przypominający bardziej szelest papieru, kartkowanej książki, niż ludzki dźwięk, zabrzmiał w uszach Leonarda w ciemnościach.

Stał nieruchomo. Był świadomy tego, że wszystko, co się wokół niego dzieje nie jest prawdą. Wszystko oprócz tego głosu. Stał pośrodku opustoszałego miasta, podobnego do jego rodzinnej Ostii. Na samym centrum placu w bezgwiezdną martwą noc. Zarysy ciemnych budynków żarzyły się zieloną łuną, która wcale niczego nie rozjaśniała. Spełzła z budynków i zgromadziła się przed nim, rosnąc i formując ludzki kształt. Z bezkształtnej formy szybko powstał wysoki kościsty człowiek o zacienionej twarzy, mimo że nie miał na sobie niczego, co mogło rzucać cień. Dobrze uwidocznione były jedynie ostro zarysowane kości policzkowe. Z twarzy zniszczonej przez czas i magię spoglądały na niego puste bezdenne oczodoły.

- Czego chcesz?- Głos Leonarda brzmiał niczym bezemocjonalne echo, odbijające się od ulic miasta. Nie ważne jak bardzo starał się wyrazić niezadowolenie z powodu znalezienia się tutaj. Nie potrafił wyrazić żadnych emocji.

- Wyczułem, że masz kłopoty, więc jestem. To już czwarty raz, kiedy omal zginałeś w ostatnim czasie. Przygarnąłeś sobie nowego stróża? A może to przygarnęło cię? - Wiecznie wyszczerzone usta praktycznie się nie poruszały, odsłaniając pożółkłe cienkie zęby.

- Jesteś jak sęp! Czujesz się potrzebny tylko wtedy gdy możesz coś ugrać! - Nie miał ochoty się z nim witać. Dobre przywitania mieli już dawno za sobą. Odwrócił się do niego plecami i ruszył w stronę wyjścia z miasta duchów. Szybko sobie jednak uświadomił, że to miejsce nie posiada bramy, a każda ulica na jakiej, postawi stopę, wygląda tak samo. Wszędzie kamienne place, wykładane pięciokątnymi płytami, z lasem szarych, gładkich, marmurowych kolumn, które dosłownie podtrzymywały niebo, nie mając końca. Ponownie zobaczył przed sobą upiora w rozpływających się w powietrzu szaro fioletowej szatach, mogących kiedyś należeć do kogoś bardzo szanowanego. Postrzępione złote nici wystawały ze stroju pojedynczo, zwisając.

- Jak widzisz mam swoje ograniczenia co do opuszczania tego miejsca. Nie jest łatwo stąd wyjść komuś mojego pokroju — Zaśmiał się gorzko, jak gdyby tylko udawał. Ledwie drgną, reszty ludzkie oko Leonarda nie było w stanie dostrzec. Czuł jedynie zimną długą dłoń na szyi i stał nieruchomo, jak gdyby zależało od tego życie. Widział, jak jego głowa jest odchylana do tyłu, gdy zacienione oczodoły przyglądały się badawczo magicznym symbolom na szyi. Ich czerwona poświata biła blaskiem i odbijała czerwone światło od bladego czoła upiora. Coś mówił pod nosem, doradca nie mógł jednak nic zrozumieć z cichego bełkotu. Młodzieniec prędko odskoczył od przerażającego człowieka, gdy poczuł, że ręka go puszcza.

- A niech mnie! To prawie czysta magia! Widzę tutaj ślad gadzich szponów!- Starzec wydał się dużo bardziej zafascynowany znakami niż zaniepokojony. Być może to było tylko złudzenie, ale w oczodołach nagle zalśniły białe ogniki. Znikły jednak nim alchemik zdążył mrugnąć. Cofną się na jego ostatnie słowa. Czy powinien mu o wszystkim powiedzieć? Nie... On już o wszystkim wie! Inaczej by go tu nie było.

-... Ach przysięga! Coś w ty się wpakował Leonardzie?- Nagła zmiana rysów twarzy zdradziła krótkie zdumienie, które natychmiast zniknęło, pozostawiając twarz kamienną, tak jak powinno być u trupa.

- Czego chcesz?- Ponowił pytanie. Nigdy nie podobało mu się, że Upiór wszystkiego się tak łatwo domyślał. Nie potrzebował jego pomocy. Nigdy go nie wzywał. Tak naprawdę on przychodził sam w różnych momentach jego życia bez zaproszenia.

Skórę Leonarda zlał pot i zimny dreszcz, gdy w dłoniach mężczyzny z naprzeciwka z zielonej aury uformowała się gruba księga, ubita w brązową cielęcą skórę i starannie ozdobiona na krawędziach z zakładką nałożoną w pierwsze strony. Była nietknięta przez ogień, co do kartki.

- Zniszczyłeś mój prezent...dla ciebie...CZĘŚĆ MOJEJ WIEDZY, KTÓRĄ CI PRZEKAZAŁEM! - Wraz z podniesionym głosem, temperatura wokół gwałtownie spadła, a twarz starca stawała się coraz bardziej obdarta ze skóry wraz z przypływem emocji na nią. Pod nią nie było jednak już żadnej tkanki.

-Ja...ja nie chciałem i nie chcę twojej wiedzy! Mam dość czarów! Tych przeklętych ksiąg i wszystkiego, co jest związane z tobą!- Czuł strach, wiedział, że spalenie księgi jest ryzykowne, ale nie spodziewał się, że w ten sposób zwróci uwagę upiora. Nie wytrzymałby, gdyby musiałby go widywać w każdym śnie.

- Nie, chowałem głupca, mimo to mam go przed sobą... ale to już nieistotne... Nie ukryjesz swego potencjału przed światem. W końcu będziesz musiał go użyć. Nawet ta istota to wyczuła — Zaśmiał się złowieszczo, nie kryjąc już rozkładu, jakie dopadło jego ciało i przeklętą duszę. Leonard nigdy nie był pewien czy jego śmiech był specjalny, czy taka już była natura upiora. Drgnął jednak gdy padło słowo o istocie.

-Co o niej wiesz?- Wiedział, że posiada wiedzą, o której inni mogą pomarzyć. On jednak do nich nie należał. Nigdy o nią nie prosił.

- To, że nie trafiła na ciebie przypadkiem- Powiedział tajemniczym głosem, robiąc parę kroków po zimnych płytach, jego bladozielone stopy, o paskudnych długich pazurach, nie wydawały żadnego dźwięku.


- Co masz przez to na myśli?- Nie chciał słuchać bajek o przeznaczeniu i krzyżowaniu się ścieżek. Był gotowy go skrzyczeć za taką magiczną gadaninę.

- Leonardzie, skończ udawać głupca, na Bogów! Pomyśl, czy prosiła cię o coś, czegoś od ciebie chciała?

- Twoje księgi! Tylko po co? Nie ma tam nic z magii, która mogła ją zainteresować! Chyba że...- Nie śmiał kończyć. Już wcześniej to podejrzewał, ale nie był co do tego całkiem pewien.

- Twoje myśli wracają na swoje miejsce! Z czego ci się ostatnio zwierzała, co tak ostatnio kreśliłeś na pergaminie?! - Nachylił się, jak gdyby chciał lepiej poznać odpowiedzi na pytania.

- Skończ z czytaniem mi wspomnień! To teraz jasne, że chodzi o wzory na jej łuskach. Już rozumiem, czemu się okaleczyła w trakcie walki!- Wyciągną z kieszeni zwinięty pergamin i rozwinął go przed twarzą. Trup z sępią ciekawością mu się przyglądał, opierając się lodowatymi dłońmi o jego ramię. Nawet plamy krwi były realne w tej marze. Widział, że linie układają się w sensowny wzór, wszystko było symetryczne, niczym wyrysowane za pomocą specjalnych narzędzi, ale nie potrafił go w pełni rozszyfrować. Jego rysunek był bardzo niedokładny w porównaniu z orginałem. Spojrzał pytająco na upiora. Jego szczęka wykrzywiła się w zuchwałym uśmiechu nienaturalnie, jak gdyby ktoś wcześniej ją przestawił na inne miejsce. Leonard nie lubił tego, ale dzięki temu miał pewność, że jego ojciec imienia i dawny mentor umarł, a przynajmniej jego ciało.

- Przecież wiesz, czym jest. Pomyśl nie ma skrzydeł ani ogona, ale nie ma też blizn po ich odcięciu. Czy muszę, aż tak wiele ci mówić byś na to wpadł?

- W pieczęciach? Po co ktoś by miał to robić? Kto i w jakim celu? Masz coś z tym wspólnego?- Wiedział, że to jego ostatnie pytanie. Zwiększenie dystansu między nim a trupem oznaczało, że sen wkrótce dobiegnie końca. To upiór, dyktował tu warunki.

Czerwony smokWhere stories live. Discover now