Rozdział 10

76 5 1
                                    

   To, co towarzyszyło mieszkańcom Ostii pierwszego dnia to niepokój. Plotkarstwo kwitło w najlepsze i już wszyscy wiedzieli o potworze ze wczoraj. Ktoś usłyszał wołania łowców, a miejscowi dowiedzieli się o tym, co się stało. Byli też tacy, którzy w to nie wierzyli, usprawiedliwiając wszystko alkoholem. I również ci, którzy uważali to za zły omen. To właśnie tym drugim przyznano rację.


Cień strachu spadł na twarze ludzi, przykrywając zdrowy rozsądek. Różnie reagowano. Stoicy zostali w domach, nie przerywając swoich codziennych czynności. Przezorni wyciągnęli broń i ukryli się w piwnicach. Ci chcący za wszelką cenę przeżyć wyjechali od razu poza miasto zabierając wszystko, co mogli w tak krótkim czasie. Awanturnicy i szaleńcy wybiegli na ulice, uzbrojeni po pas, patrzyli w błękitne niebo, wypatrujący heroicznej śmierci głupców. Strażnicy siedzący teraz na murze wyciągnęli wielkie drewniane, okute żelazem kusze, których użycie wymaga pięciu chłopa. Profesjonaliści wyszli poza mury miasta uzbrojeni w łuki, hakowate łańcuchy, miecze oraz sieci. Jednak nie wielu ich było, gdyż nie każdy był w stanie przyjść o własnych siłach. Czekali gotowi i jeszcze nie przerażeni.  

 A wszystko z powodu jednego smoka na horyzoncie...


Ignis zamierzała przespać cały ten dzień. Zbudziły ją jednak ludzkie krzyki na ulicy. Gdy oderwała swoją głowę od torby pełnej złota, chciała wydrzeć się na twórców hałasu, a nawet zionąć ogniem. Opamiętała się w połowie drogi do okna, przypominając sobie, że nie jest u siebie. Westchnęła na myśl, że już nie uda się jej zasnąć. Postanowiła więc wyjść przed mieszkanie i zlokalizować źródło hałasu, a jeśli to możliwe uciszyć. Gdy upewniła się, że nikt na jej widok nie ucieknie z krzykiem, podreptała w kierunku wyjścia z pokoju. Po cichu przeszła po schodach, by nie zwracać na siebie uwagi. Pokonała zagraconą trocinami i sprzętami drogę przez warsztat, nie kalecząc sobie łap. Dwie rzeczy można było powiedzieć o Daredzie. Pierwsza to to, że był strasznym sknerą. A druga, że nie umiał długo utrzymać porządku. Udało się jej dotrzeć do drzwi. Gdy wyszła na ulice, zauważyła, że było puściej niż zwykle. Ujrzała co najwyżej kilka osób, wśród nich rzemieślnik, który awanturował się z dwiema kobietami, obie prawdopodobnie były źródłem hałasu. Blond-włosa nie wiedziała, o co chodzi. Czuła, że powietrze nasiąkło strachem. Podeszła do trójki ludzi. Kobiety wyglądały na mieszczanki, handlujące rupieciami w pobliżu. Dared nie był zadowolony, próbując prowadzić z nimi dialog.

- Co się dzieje!?- spytała zaspanym głosem.

- Andegora! W końcu łaskawie się obudziłaś! A wyjaśnić powód twojej długiej drzemki to nie łaska! - rzemieślnik nie miał pojęcia czemu jego pomocniczka, przespała prawie całe południe.

- Świętowanie mnie zmęczyło- odpowiedziała, czując na sobie spojrzenie kobiet.

- To nic dziwnego, że nie wiesz co się dzieje w mieście-rzekła kobieta o malowanych powiekach, w obrzydliwie brązowej sukni.

- A co ma się dziać? - dziewczyna nie rozumiała tej paniki.

- W pobliżu miasta widziano dzisiaj smoka! - wykrzyknęła z panicznym głosem.

- Zaraz, ale to na pewno smok? Może jakiś wiwer z dołu wyglądam... Ją dość podobnie- Automatycznie przestała ziewać. To ostatnie słowo wypowiedziane przez kobietę, obudziło ją.

- A co taka młoda jak ty może wiedzieć o smokach i wiwernach!? To jasne, że smok! Strażnicy widzieli go gdy stali na murach. Chłopi też to potwierdzą - Dared zdawał się dobrze poinformowany o tym, co się dzieje w Ostii.

Andegora zamilkła całkowicie. Spojrzała w górę, wypatrując zagrożenia. Dopiero po chwili odezwała się nieobecnym głosem.

- Kiedy widziano tego smoka?

- Dzisiaj rano. Powinnaś się gdzieś ukryć tak samo, jak my. Przynajmniej dopóki zagrożenie nie minie — zaproponowała druga kobieta, która była pozbawiona jednego zęba i opanowania.

- Wy martwcie się lepiej o siebie! - rzekła do kobiet, po czym odwróciła się i poszła w nieznanym kierunku.

- Dziwna ta twoja pomocniczka. Chcemy pomóc, a ona się obraża- Ta w brązowej sukni złożyła ręce na piersiach, będąc niezadowolona z nowej mieszkanki.

- Może i tak — mrukną, sam sądził, że jest dziwna. Usprawiedliwiał to jednak tym, że nie pochodzi z tych stron.




*

Leonard stał na nogach od rana. Wyszedł z zamiarem udania się do posiadłości hrabiego Edwarda tak jak co dzień, by wypełniać papiery i służyć radą. Gdy tylko oddalił się o kilka kroków od swego zamkniętego mieszkania, prawie naskoczył na niego człowiek, którego znał. Brunet strasznie się pocił i przyskakiwał z nogi na nogę. To musiała być nagła sprawa, jeśli hrabia kazał mu tu przybiec. Posłaniec przełknął ślinę i chciał przekazać wiadomość.  

Czerwony smokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz