Rozdział 12

51 3 0
                                    


 Jeszcze nim weszli do miasta, a już zauważył, że coś z nią jest nie tak. To nie rany były tego powodem. Jej chód był niezgrabny, co kilka kroków chwiała się, a raz prawie upadła. Ligarium nawet w takiej dawce nie mogłoby tak szybko zadziałać. Co chwilę zerkała na niebo i widząc coraz więcej chmur, przyspieszała kroku. Sprawiało to, że potykała się jeszcze częściej. Zaproponował jej nawet pomoc w chodzeniu, ale odrzuciła ją zwierzęcym warknięciem. Owinnik cały czas szedł z nimi krok w krok i nie spuszczał Leonarda z oka.


Serce doradcy zabiło niespokojnie, gdy spostrzegł ludzi przy dziurze w murze. Nie było ich wielu, ale prawie każdy z nich był uzbrojony. Strażnicy z budowlańcami oceniali szkody, jednak po ich twarzach było widać, że mieli okazję opić sukces związany z przepędzeniem potwora. W jego głowie roiło się wiele odpowiedzi na różne pytania. Co on zwykły doradca robił za miastem? Myślał nawet o przekradnięciu się blisko nich. Złapany zbudziłby jednak jeszcze więcej podejrzeń. Że też przyszło mu do głowy, że przez wyrwę w murze będzie miał krótszą drogę do domu.

Andegora również niechętnie spojrzała na tych ludzi. Nie zatrzymała się, jednak szła za Leonardem chwiejnym krokiem.

Mężczyźni skierowali głowy w stronę dwójki przybyszów zmierzających w ich stronę. Najbardziej przytomni strażnicy natychmiast wstali do nich,  było ich trzech. Alkohol nie uderzył jeszcze im do głowy, i to oni trzymali resztę na miejscu. Rozpoznali Leonarda, gdy tylko się do nich zbliżył kobietę znali tylko z widzenia.

- Stać! Co wy tu robicie!? Nikt nieupoważniony nie powinien znajdować się jeszcze poza murem-Najstarszy z nich nie przypominał sobie by, widział kogoś z tej dwójki jak, wychodzili, a stróżował dzisiaj cały dzień. Leonard spojrzał na ponurą twarz z kilkudniowym zarostem. Zdecydowanie nie chciał z nim walczyć. Staną naprzeciw niego i wiedział co, ma powiedzieć.

 - Musicie więc wybaczyć memu hrabi. Posłał mnie poza miasto bym...ocenił szkody, jakie smok poczynił w okolicy. Mówiłem mu, że to niebezpieczne, ale sami rozumiecie. Wykonuję tylko swoją pracę-Największym przywilejem służenia możnemu było powoływanie się na jego rozkazy. Był tego w pełni świadom i chętnie z tego korzystał. Znał jednak swoje miejsce i nigdy nie wykorzystał tego, by zaszkodzić swemu panu.


- Ci możni nigdy nie pomyślą nim, wydadzą rozkaz. Znalazłeś coś wartego uwagi?- Nie był zadowolony z postępowania hrabiego Edwarda. Tak jak wszyscy tego dnia interesowało go jedno.

- NAJLEPIEJ ŁEB SMOKA ! POWIEDZ, JEŚLI MASZ CHOCIAŻ OGON! CHĘTNIE ZAPŁACIMY! - Nagle zawołał donośnym pijackim tonem strażnik siedzący pod murem. Anegora spojrzała na niego z odrazą wymalowaną na twarzy. Jeden z trzech strażników którzy stali przy Leonardzie, podszedł do siedzące i zdzierżył go w łeb.

- Wybaczcie, ciężko dzisiaj o dobrych ludzi. Szczególnie dzisiaj... Zerkną jeszcze na pozostałych stróży stojących przy murze, gotów ich zganić za chociaż oznakę niesubordynacji. Niespodziewań się, że ktoś tedy będzie chciał przejść.

- Każdemu zdarza się gorsza chwila, nie każdy musi o tym wiedzieć- doradca mrugną do niego porozumiewawczo. Szczerze nie interesowało go co strażnicy, robią pod murem. Chciał tylko znaleźć się w środku-Niczego nie widziałem, poza zniszczeniem i smoczą krwią.

- Szkoda. Hmmm... To jednak dobry znak, łowcy będą mieli dzisiaj robotę-uśmiechną się pod wąsem- A ty? Mieszkasz tu chyba od niedawna, prawda?

Ledwo udało jej się wypowiedzieć zduszone „tak". Strażnik natychmiast zwrócił uwagę na jej złamaną rękę.

- Znalazłem ją w takim stanie w pobliżu. Powiedziała, że wielka gałąź, którą złamał smok spadła na nią i przygniotła rękę.

- To cud, że jej nie zaatakował! Tylko co ona tu robiła?

- Też próbowałem się dowiedzieć, ale jak sam pan widzi, biedaczka jest w szoku. Ledwo słowo jest w stanie z siebie wydusić. Musi dojść do siebie - Andegora rzuciła alchemikowi oburzone spojrzenie. Nie odezwała się ani słowem. Szybko przystosowała się do nowej roli, ofiary ataku na miasto.

- To straszne co te potwory robią z niewinnymi ludźmi! Mam nadzieję, że łowcy go ubiją.

- I oby się tak stało!

- No cóż, nie będziemy was zatrzymywać. Niech Bogowie mają was pod swoją opieką!

- I wzajemnie! - Leonard rzucił na odchodne. Przeszli przez wyrwę nie mogąc się ukryć przed spojrzeniami pijanych budowlańców, mamroczących coś pod nosem.

Czerwony smokWhere stories live. Discover now