Rozdział 11

75 6 2
                                    


       Stary młyn stał pusty od wielu lat, od kiedy zaraza wybiła całą rodzinę zamieszkałą to miejsce. Chciano go wykorzystać ponownie, nikt jednak nie miał zamiaru, zamieszkać w jak sądzono skażonym miejscu. Spalić go też było szkoda, toteż stał tak i straszył swoim upiornym wyglądem na środku polany. Być może nadchodząca zima zmusi ludzi do rozebrania budowli na części. Nikt tu nie zaglądał, poza dziećmi, które przychodziły tu się pobawić, wbrew woli swoich rodziców.


Leonard patrzył na leżącą na stosie siana i worków po mące czerwono-łuską. Leżała ona na plecach, czy też grzbiecie, wpatrując się milcząco w sufit. Tuż przed nią siedział w kociej formie Owinnik nerwowo machający ogonem. Blondyn zaczął chodzić po starym, brudnym klepisku, jednocześnie patrząc czy coś nie spadnie im na głowy. Budynek mimo że wytrzymał nie jedną wiosnę, miał swoje lata. Nie zdziwiłby się, gdyby z góry spadł worek mąki, jeśli się taki ostał, lub nawet cała drewniana belka. Tu i tak czuł się bezpieczniej niż na zewnątrz. Kto wie, czy łowcy, którzy byli na siłach, nie wyszli dobić rannego smoka? Może sam potwór jeszcze tu wróci? Miał nadzieję że został dostatecznie zniechęcony. Zatrzymał się, gdy dostrzegł że Andegora próbuję przewrócić się na bok.

- Ani mi się wasz ruszać! – Krzykną i podszedł do istoty, która teraz nie przypominała człowieka, i wyglądała znacznie groźniej niż gdy Leonard widywał ją na co dzień.

- A ty nie wasz się mi rozkazywać! – Warknęła, podnosząc się lekko, ale nawet taki ruch powodował u niej ból w okolicach żeber.

- Jak sobie życzysz, ale leżąc w ten sposób, naruszysz i tak uszkodzone miejsca! Czekaj... czekaj... właściwie to dla mnie dobrze! Może zrobi ci się jakieś powikłanie i umrzesz! Hmm....- przybrał zamyśloną minę – W takim razie pójdę sobie. Spokojnie wrócę, jak przestanę, czuć na sobie tę pieczęć, z towarzystwem łowców! – powolnym krokiem, kierował się do wyjścia, szybko odwrócił głowę by, nie dostrzegła jego chytrego uśmiechu.

Smoczyca podniosła się jeszcze bardziej, patrząc na niego, szerokimi ślepiami. Owinnik był gotów zastawić mu drogę, na jedno skinięcie głową Ignis. Ta jednak tego nie zrobiła.

-Prędko się tego nie doczekasz! Wyleczę się,szybciej niż myślisz! – wskazała na niego długim pazurem.

- Uleczysz!? Jeśli dobrze pamiętam to smocza magia, nie nadaje się za bardzo do leczenia- zatrzymał się w półkroku.

- A skąd ty takie rzeczy możesz wiedzieć o smoczej magii? Czyżby z tych twoich książek?! – czekała na odpowiedź, Owinnik odwracał łeb to raz w jej to drugi w jego stronę.

- Przegrałaś, nie dostaniesz ich! – nie wyobrażał sobie by taka istota jak ona, trzymałaby chociaż jedną z nich w szponach.

- Właściwie to nie! Gdyby nie ja, ten smok wróciłby i zniszczył wasze miasto. Poza tym wtrąciłeś się w naszą walkę, umowa zatem jest nieważna, Leonardzie! – stwierdziła tryumfalnie.

- Bo przegrywałaś, chroniłem po prostu swój dom, nie ciebie.

- Zatem czemu się za mną wstawiłeś? Spokojnie, zostaw mnie tu. Bo twoje eliksiry na pewno powalą tego smoka gdy wróci!- Wyszczeżyła kły, na znak przypomnienie ostatniej walki.  

Alchemik odwrócił się w stronę swojej rozmówczyni. I spojrzał na nią poważnie.


- Jak to wróci? Myślałem że zrozumiał to, co mu powiedziałem?! – zdziwił się.

- Zrozumiał czy też nie, z pewnością nie zapomni że upokorzył go człowiek. Oj nie! – zaśmiała się – Ale puki tu jestem, na jakiś czas mamy spokój – skrzyżowała łapy, pożałowała tego, krzywiąc się z bólu.

- Jak to na jakiś czas? I dlaczego ty?! Przecież mógłby nas zabić, oboje. Gdyby się nie przestraszył.

- Ja tu jestem! – zawołał Uru, siedząc w tej chwili na oknie młyna, i trzaskając drzwiczkami okiennymi, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Oboje byli tak pochłonięci kłótnią, że nie zauważyli kiedy zmienił miejsce.

- Dlatego że od teraz to moje terytorium, a on przegrał o nie walkę. Długo mu zajmie zbieranie resztek odwagi, by się tu znów pojawić! – chciała powiedzieć to dumnie. Jednak myśl o tym że człowiek jej pomógł, sprawiała, że nie brzmiało to tak jak, zamierzała.

Leonard umilkł. Odwrócił się już całkiem od wyjścia i przysiadł niedaleko Ignis na klepisku. Owinnik obserwował go z góry, uważnie. Doradca wiedział że w razie najgorszego, jest jeszcze inne wyjście, aby uporać się z natrętnym smokiem, o żółtych łuskach. Bał się jednak skorzystać, z pomocy która może przysporzyć mu kłopotów. Poza tym nie wiedział, czy po tak długim czasie mógłby z tej opcji jeszcze skorzystać. Prawda była taka że nie znał żadnego eliksiru, który potrafiłby na dobre uśmiercić potwora, nie bezpośrednio. Nigdy nie poszukiwał wiedzy, która mogłaby się mu przydać w pozbawianiu życia. W tym Andegora, która teraz leżała milcząc, miała rację. Kłamała jednak co do niesamowitości smoczej regeneracji.

- W takim razie, trzeba ci pomóc w tej twojej regeneracji! - nagle się podniósł i zaczął grzebać w torbie, którą miał przy sobie.

- A jak taki człowiek jak ty chce mi pomóc?

- W taki który smokowi może się nie do końca spodobać-oznajmił, wyjmując fiolki z półprzezroczystymi substancjami i położył je przed sobą.

Andegora starała się przyjrzeć miksturą, ale żadnej nie była w stanie rozpoznać. Zaciekawiony demon domowy zszedł z okna i podbiegł do alchemika. Ten wystawił przed nim otwartą dłoń, nie pozwalając mu podejść do specyfików.

- Stój! Możesz coś rozlać, a ich zrobienie kosztowało mnie sporo czasu.

Stwór popatrzył się na nie, jeszcze przez chwilę, a następnie się oddalił, mając ciągle oko na człowieka.

- Nie ma tam nic z tego, czym rzucałeś mego rywala? - spytała nieufnie, łapiąc się za bolącą łapę.

- Wszystkie kwasy, zdążyłem już zużyć. Pokaż mi swoją łapę-Poprosił, podchodząc i czekając na odpowiedź smoczycy.

- Radzę ci, abyś nie próbował żadnych sztuczek-warknęła ostrzegawczo na koniec, po czym powoli wysunęła długą czerwoną kończynę, przywodzącą na myśl, szpony wiwerny, lub innego wielkiego jaszczura.

- Przyjrzymy się temu...

Czerwony smokWhere stories live. Discover now