Czerwony smok: Rozdział 6

65 3 0
                                    


   



Mogło to być spokojne i słoneczne popołudnie. Niczym niezmącona cisza, drzewa, słońce rzucające promienie na twarz. Śpiew ptaków zachęcający, by udać się na krótką drzemkę w sadzie. To popołudnie jednak takie nie było. Na pewno nie dla osób, które to spotkało. Zaczęło się niewinnie.

Od paru chłopów, którzy zgubili się wczesną porą w trakcie żniw. Niby nic dziwnego. Ci chłopi jednak znali własne pola jak swoją kieszeń. Niespodziewanie zapomnieli drogi. Jak grom z jasnego nieba stracili wspomnienia o miejscu, w którym byli. Dopiero żona jednego z nich myśląc, że są pijani, złapała obu za uszy i zaprowadziła do gospody. To powtórzyło się jeszcze raz tego samego dnia. Tym razem byli to kupcy zmierzający drogą do miasta w samo południe. Było ich trzech. Wieźli owoce i tkaniny na targ. Nic wielkiego i godnego uwagi zwykłego rabusia. A jednak nim dojechali skrzynia ze świeżymi owocami, była prawie pusta. Tkaniny zaś zostały nietknięte. Co dziwne wszyscy trzej nie pamiętali co, stało się z owocami. Z ich zeznań wynikło, że gdy jechali, zatrzymali się bez powodu. Potem pojawił się błysk, który oślepił ich na chwilę. Nim się spostrzegli jechali z pustą skrzynką na owoce rozmawiając o tym, co się wydarzyło, tydzień temu. Biedny kupiec musiał spędzić dzień o suchym pysku i pustym żołądku. Nieszczęście nie ominęło starego Rema, który nie wiedząc czemu, wpadł w swoją własną pułapkę. Ciężko to było sobie wyobrazić, bo znał na pamięć ich rozmieszczenie. Krzyczał całe południe nim ktoś się nad nim, ulitował i go ściągną z wysokiego drzewa. Był wściekły. Myśląc, że to któryś z pracowników sadu zrobił mu kawał oświadczył hrabiemu Edwardowi, że odchodzi z sadu, nie zabrał nawet swoich pułapek.

Obecnie pewna złoto włosa spacerowała wokół miasta, lustrując uważnym wzrokiem przechodzących ludzi. Z zaciekawieniem przyglądała się murom i wierzą obronnym wzniesionych z szarego kamienia, okazała nawet zainteresowanie strażnikom kompletując ich uzbrojenie. Była zaskoczona tym, że ludzie mimo dużej ilości pracy na głowie nadal są w stanie się uśmiechać. Choć w jej języku uśmiech oznaczał coś zupełnie odwrotnego od zadowolenia. Zdążyła dość szybko poznać tutejszą mowę, nie było to łatwe. W krótkim dla siebie czasie jednak nauczyła się ukrywać swój dziwnie brzmiący akcent. Gdy skończyła przyglądać się murom, stwierdziła, że to dobra pora wrócić do miasta. Oglądanie okolicy zaczęło ją nużyć, a głód coraz głośniej zaczynał o sobie znać. Powolnym krokiem zaczęła iść piaszczystą ścieżką w kierunku bramy. Nim się zorientowała, skoczyła dwa metry w tył, kiedy przed nią wyskoczył przerażony i zdyszany człowiek. Był mężczyzną, spoconym i nie do końca wiedzącym co się wokół niego dzieje. Czuła od niego intensywny zapach ziół. Andegora spojrzała na niego badawczo, wyglądał na miejscowego zielarza, którego miała okazję spotkać miesiąc temu, kiedy przypisywał lekarstwo na ból stawów staremu Daredowi. Wyglądał wtedy na rozgarniętego człowieka, nie to, co teraz. Spojrzał na nią i jakby się uspokoił, widząc znajomą twarz.
 - Andegora, tak!? Nie powinno cię tu... być! - jeszcze dyszał, wskutek czego powoli składał zdania.


- Co się stało Viktor? - Zielonooka nie rozumiała czemu, jest zdenerwowany. Nie zbliżyła się do niego nawet o krok, obawiając się, że w tym stanie zrobi coś głupiego.

Zielarz złapał oddech i zaczął mówić normalnym tępem-Udałem się na obrzeża lasu, by pozbierać ziół. Było spokojnie, nic się nie działo, a cisza jak makiem zasiał. Nagle znikąd coś przebiegło tuż przed de mną. Był to owłosiony stwór poruszający się na czterech kończynach wielkości dużego psa. Miałem go odpędzić, kiedy ujrzałem, że to nie jest pies. Był to stwór z wielkimi uszami i o starczej twarzy. Wydawał straszne dźwięki. Chciał rzucić we mnie świecącą kulą, która świeciła jak słońce, ale ja czym prędzej wziąłem nogi za pas. A ponieważ las jest kawał drogi z tond to, przybiegłem w takim stanie, w jakim mnie widzisz teraz. Tak się spieszyłem, że nawet ziół nie zdążyłem zabrać-w jego słowach nie było słychać kłamstwa.
Słuchająca podrapała się po dłoni. Ostatnim czasie coraz częściej to robiła, gdy się nad czymś zastanawiała. Następnie spojrzała pytająco w stronę lasu. Gdy skończyła się zastanawiać podeszła do zielarza i spojrzała na niego litościwym wzrokiem.

- Uważam że musiało cię coś przywidzieć. Pewnie musiało to być jakieś zwierzę- powiedziała spokojnie nie przejmując się tym, co mówił.

- Ty lepiej uważaj słyszałem, że paru ludzi dzisiaj straciło pamięć, a potem zostali obrabowani-Niepokoił się tym zjawiskiem, o którym miała okazję już słyszeć.

- Umiem o siebie zadbać. Do widzenia-Nie potrzebowałaby ktoś się o nią martwił. Odwróciła się i poszła tym razem w innym kierunku niż miasto. Uważnie się rozejrzała. Nie chciała by zielarz za nią szedł.
W krzewach w pobliżu dało się słyszeć stłumiony chichot.

- Oj Uru, ty małpo jedna. Znowu rozrabiasz?- szepnęła patrząc na rośliny.

Młody doradca szedł kamienną ulicą, jak zwykle mając spuszczoną głowę. Jednak to nie tak, że był smutny, strapiony czy miał zły dzień. Nie chciał patrzeć w oczy żadnej istocie, która może okazać się nie być człowiekiem. Szczególnie gdy usłyszał, że jego stary przyjaciel stracił pamięć jeszcze poprzedniego dnia. Niepokoiło go to okropnie. Nie przejawiał wcześniej problemów z pamięcią. Był zdrowy jak koń, nie licząc ran, dawnych ran, które czasem się odzywały. Nie mógł, pojąc czemu człowiek zdrowy i żyjący bez większych zmartwień, mógł utracić wspomnienia. Medycyna jednak znała takie przypadki. Głównie od urazów w głowę „Musiał mieć wypadek pewnie wpadł w którąś ze swoich pułapek i się uderzył, głupiec" w głębi duszy wiedział, jednak że on nigdy nie wpadał w swoje pułapki. Jakby mało było zmartwień w tę adekwatnie przeciwną emocjom Leonarda pogodę, na horyzoncie pojawiła się zielonooka odziana w czerwień. Miał nadzieję, że go zignoruje, minie go lub pójdzie w zupełnie innym kierunku. Ona jednak zmierzała prosto do niego, gdy się jej przyjrzał, dostrzegł, że lekko się uśmiecha. Wydawała się pogodną kobietą, Leonard jednak wiedział, że to demon wcielony, który może spalić wszystko, kiwając tylko palcem. Tak przynajmniej myślał. Chciał się ukryć, schować się w cień. W bezpośrednim starciu nie miałby z nią szans, nawet jeśli specjalnie dla niego zachowałaby ludzką powłokę. Nie ma co liczyć jednak na litość, gdy spotka się smoka. Owe stworzenia nie znają nawet tego słowa. Była dość blisko by wyciągnąć do niego dłoń. Blondyn stał sparaliżowany. Chciał krzyknąć, bał się jednak tego, co by się stało, gdyby nawet spróbował. W końcu przemówiła o dziwo dość przyjaznym tonem.  

Czerwony smokWhere stories live. Discover now