XII

2K 147 22
                                    


Gdy następnego dnia wzeszło słońce, nie byłam już zwinięta w łódkę na skrawku łóżka, ale rozwalona na samym środku. A co najważniejsze, byłam sama.

Natychmiast podniosłam się do pozycji siedzącej, szukając wzrokiem Jonathana, jakby miał się ukrywać za zasłonami albo zaraz wyjść z łazienki.

Wydostałam się spod grubej kołdry i ruszyłam do drzwi. Wystawiłam głowę na dwór, rozglądając się w poszukiwaniu żywej duszy. Po chwili stanęłam na drewnianym podłożu. Złapałam się belki stojącej niedaleko i oparłam o nią czoło.

W tym miejscu wydawało się (choć przez chwilę), że świat przystanął. Znajdowaliśmy się w motelu, a motel kojarzył mi się z życiem. Nie tym, przez co teraz przechodziliśmy. Z prawdziwym życiem. Z przyjemnym słońcem na twarzy, śmiechami, rodziną...

Nagle poczułam, jak czyjeś ręce dotykają moich ramion. Odskoczyłam gwałtownie, zapominając, że nie byłam sama.

— Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć — usłyszałam skruszony głos Jimmy'iego.

— Wszystko jest w porządku — powiedziałam, mimo iż serce nadal mi waliło, a oddech był ciężki niczym skała. Odchrząknęłam, chcąc pozbyć się ochrypłego głosu przypominającego mi Vadera z Gwiezdnych Wojen. — Gdzie byłeś?

— Poszedłem się przejść. Trochę nie miałem wyboru. — Na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.

— O co ci chodzi? — Szturchnęłam go lekko w ramię, nie ukrywając jednak lekkiego uśmiechu, który na jego widok automatycznie się pojawił.

— Myślisz, że to ja ułożyłem cię w tej pozycji? Przyznaj się, byłaś wcześniej gimnastyczką sportową?

— Przepraszam, ale jak dotąd nie miałam okazji dzielić łóżka z obcym facetem. Przywykłam do tego, że nie mam... ograniczeń — odezwałam się z udawanymi wyrzutami.

— Nie ma się czym chwalić.

— Miałam czternaście lat. Współżycie w tym wieku występuje tylko w pornosie.

— O, czyli znasz słowo ,,pornos". A niby taka grzeczna.

— Nigdy nie powiedziałam, że jestem grzeczna. Masz coś jeszcze do powiedzenia? — Podeszłam do niego bliżej. Tak, że teraz patrzyłam mu prosto w oczy z podniesioną podbródkiem i wyzywającym wzrokiem. Spoglądaliśmy na siebie przez niecałą minutę, nieudolnie próbując zachować powagę, aż w końcu on wybuchł śmiechem.

— Czyżbym przebiła twoją maskę twardziela? — spytałam z dumą.

— Nigdy nie powiedziałem, że jestem twardzielem. — Podniósł głowę do góry i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.

Pchnęłam go w ramię.

— Oj zamknij się — obraziłam się żartobliwie, krzyżując ręce na piersi.

— Chodź, musimy się zbierać.

— Tak, w końcu po co zostawać w miejscu, które jest względnie bezpiecznie i przyjemne. — Przewróciłam oczami.

— Może dlatego, że została mi tylko... — W tym momencie wyciągnął z plecaka, którego uprzednio zostawił opartego o belkę, paczkę. — ...jedna paczka ciastek, otwarta, poprawka... zostały nam trzy ciastka. Czekaj. Mógłbym przysiąc, że było ich pięć. — Jego wzrok z paczki przeszedł na mnie.

Starałam się zachować spokój, ale prawdę mówiąc nie byłam urodzonym kłamcą.

— Okej, może jednak chodźmy.

PlagaWhere stories live. Discover now