XIX

1.4K 94 21
                                    

Jonathan

— Nie mów, że się brzydzisz — odezwała się dziewczyna spoglądając na mój wyraz twarzy.

— Nie — odparłem z oburzeniem — Po prostu nie pozwolę ci jeszcze bardziej tego schrzanić — warknąłem w jej kierunku.

Dziewczyna wywróciła oczami i spojrzała na mnie jakbym był największym durniem na świecie.

— Koleś, czy ci się wydaje, że ona ma duże szanse na przeżycie z kulą w ciele? Serio? Znałeś kogoś kto miał w ramieniu tak po prostu wszytą kulę i no nie wiem... żył?! Uwierz mi, nie widzi mi się dłubać w jej wnętrznościach, ale jeśli tego nie zrobimy to dla niej koniec. Kula trafiła ją powierzchownie, utknęła jej między kośćmi dzięki czemu nie uszkodziła żadnych ważnych organów. Ale większość zgonów następuje w wyniku wykrwawienia, a dla nas to nic dobrego. Musisz mi tylko zaufać.

Spojrzałem jeszcze raz na Lucy leżącą na ziemi, oddychająca powoli jakby jedynie zapadła w dość długi i niespodziewany sen i zaraz miała się z niego wybudzić wściekając się, że jej przerywamy.

— Śmiesznie jest słyszeć takie słowa z ust osoby, która ją postrzeliła. Ale... — Wziąłem głęboki oddech — mów co robić.

— Musimy wyjąć z rany kulę, najlepiej by było użyć coś przypominającego pęsetę, ale zgaduję, że nie regulujesz sobie brwi.

— To chyba nie jest dobry moment. Więc jaki masz pomysł?

Spojrzałem na nią oczekując jakiejś reakcji. Wyglądało na to, że zastanawia się nad tym co zrobić.

— Powiedz mi, przeprowadzałeś kiedyś jakąś operację? — zapytała w końcu.

— Nie — odpowiedziałem nie rozumiejąc o co jej może chodzić.

— Ja też — rzuciła zanim zdążyłem powiedzieć coś więcej. Nie wiedziałem do czego zmierzała. — Ale jedno jest pewne, kula nie utknęła głęboko. Naprawdę nie jest źle. Szczęście, że miała na sobie tą kurtkę. Spowolniła pocisk kuli, która wylądowała w kości żebrowej, dzięki temu nie przebiła płuc. — Spojrzałem na nią ze zdziwieniem odmalowanym na mojej twarzy. Jak na kogoś kto wcześniej nie przeprowadzał żadnej operacji, wiedziała dość sporo.

— Co się tak gapisz? Oglądałam dużo Dr. House'a jak byłam dzieckiem. — Nie byłem pewien, czy jej wierzę.

— Mogę wyjąć kulę, ale przydałby się jakiś bandaż, plaster. Cokolwiek, żeby tak tego nie zostawiać. I tu wchodzisz ty. — Spojrzała na mnie.

— Co mam zrobić?

— Powtórzę po raz drugi, bo najwidoczniej raz to za mało: masz pójść poszukać czegoś czym będziemy mogli potem zakryć ranę, bandaż, plaster, cokolwiek. — Na jej twarzy dało się dostrzec odmalowaną irytację.

— I zostawić ciebie samą z nią? O nie, nie ma mowy — odparłem.

— Koleś rusz swój tyłek, bo twojej koleżance nie zostało za wiele czasu. Chcesz poczekać jeszcze chwilę i zobaczyć komu na niej bardziej zależy? Dla mnie okej.

Westchnąłem zrezygnowany. Musiałem zaryzykować i zaufać jej. Ważyło się przecież życie Lucy.

— Ile mam czasu?

— Dałabym ci osiem minut, ale takie mocno naciągane.

— Rozumiem, wrócę za pięć. — Pozwoliłem jej przejąć tamowanie krwi i podniosłem się na równe nogi, by po chwili zniknąć za zakrętem.

Taia

Chłopak zniknął, a my w końcu zostałyśmy same. Dziewczyna przede mną leżała spokojnie na ziemi. Wyglądała tak jakby nie zdawała sobie ze swojej aktualnie dość tragicznej sytuacji.

PlagaWhere stories live. Discover now