XXXIII

939 86 3
                                    

Gwałtownie odsunąłem się od monitora, prawie się przy tym przewracając. Okazało się jednak, że moja obecność tutaj nie pozostała do końca sekretem, bo zanim zdążyłem się zorientować, moje własne myśli zagłuszył donośny alarm dobiegający zewsząd.

— Co to jest do cholery?! — wrzasnąłem, jakby oczekując odpowiedzi od samego siebie, jednocześnie starając się jak najszczelniej zakryć uszy, by odseparować siebie od tego nieznośnego dźwięku.

— To się nazywa „niespodzianka" — Za moimi plecami odezwał się głos. Poczułem, jak uderzam w coś twardego i kiedy tylko się odwróciłem, dostrzegłem wysokiego mężczyznę przypominającego wojskowego. — No mały, chyba mamy problem.


♤♤♤

Lucy
Siedziałam sama, czując, jak godziny mijają. Jonathana nie było już dłuższy czas, co powodowało, że nie mogłam przestać się martwić, ale jednak powtarzałam sobie, że to nie musiało oznaczać czegokolwiek. Było tysiąc wyjaśnień, dlaczego nie przyszedł jeszcze do mnie i nie podzielił się ze mną informacją, na temat tego, co udało mu się znaleźć lub też nie.

Klatka sprawiała, że nie czułam strachu i dzięki temu nie musiałam być ciągle czujna. Ale spętała mnie tak jak nikt dotąd. Sprawiała, że czułam się, jakby po tym wszystkim, co przeszłam, jakby to wszystko poszło na marne.

Koniec końców i wolność i tak została mi odebrana. Jak dziecku cukierek.

Po chwili dopadł mnie dźwięk kroków. Od razu pomyślałam o Jonathanie, ale wtedy rozległ się cichy trzask i wiązka przekleństw, która ucichła tak samo szybko, jak się pojawiła.

To na pewno nie był głos Jonathana.

Mógł to być więc ktokolwiek, ale póki przebywałam w tym więzieniu, to kim była ta osoba, nie znaczyło dla mnie znacznej różnicy.

Tak czy siak, będzie nas dzielić różnica żelaznych krat.

— Błędy definiują nas, tak jak my definiujemy nasze błędy — powiedziałam do siebie, kiedy usłyszałam dobrze mi znany prześmiewczy głos.

— Ej, Shakespearze! To było niezłe. — Przed moimi oczami stanęła Taia. We własnej osobie. Była trochę bledsza niż zazwyczaj, jej twarz straciła trochę błysku. Wyglądała jak jedna z tych gwiazd, którym ktoś zmył makijaż po wielkiej gali. Ale nie sprawiało to, że jej wredny charakter stracił na wielkości. Nadal wyglądała, jakby śmiechem potrafiła wbić kogoś w ziemię.

— Co ty tu robisz? To ty tam przeklinałaś? — spytałam, stając tuż przy chłodnych kratach.

— Ta, przywaliłam nogą o ścianę. Kurna, ale bolało. A miała być to taka akcja, no wiesz, incognito. Miejmy nadzieję, że nikt oprócz ciebie mnie nie usłyszał.

— Czekaj, a czy oni ciebie, aby nie zamknęli? — Pamiętałam, że Jonathan mówił, iż Taia poszła jako kolejna na rozmowę z Moorem, ale, tak czy siak, nie spodziewałam się, że przyjdzie mnie tu odwiedzić.

— No, potrzymali mnie tam trochę. Potem wyciągnęli na rozmowę. Przyznam, byłam trochę wkurwiona, to jakby dostać znowu szlaban od rodziców, którzy przecież już nie żyją. — Jej głos wydawał się nad wyraz żywy, kiedy opowiadała, o wszystkim, co się jej przydarzyło. Zaczynając od jakości jedzenia, po to, jak w głębi duszy wyobrażała sobie, że używa głowy Corneliusa jako piłki do kosza.

Musiałam przyznać, to był ładny widok.

— No i w końcu postanowiłam, że czas do ciebie zajrzeć.

— Czy to ten moment, w którym zaczniemy się licytować, która miała najgorzej?

— Spokojnie, uwierzę ci na słowo.

— Jonathan poszedł wybadać okolicę. Stwierdził, że już nie ufa Moore'owi i chce na własne oczy przekonać się, co się tu wyprawia.

— A ty co o tym myślisz? — Zajęła miejsce kilka kroków przede mną. Jedną nogę przyłożyła do piersi i objęła w obie ręce.

— Sama nie wiem. Znaczy, nie wiemy o nich za wiele, ale w końcu o sobie też nie. O sobie nawzajem. — Spojrzałam na nią nie pewnie, jakby szukając w niej jakiegoś rodzaju potwierdzenia.

— Pamiętasz, jak powiedziałam, że cię rozumiem — powiedziała zamiast tego. Pokiwałam głową twierdząco — W pewnym sensie zawsze zazdrościłam ci twoje relacji z rodziną, ale im dłużej cię znałam, tym mocniej zdawałam sobie sprawę, że im większa jest miłość, tym większe powoduje cierpienie.

— A co z twoją rodziną? — Widziałam to w niej. Chciała mi się zwierzyć ze swojej przeszłości, a ja miałam zamiar jej na to pozwolić.

— Oni powodowali u mnie cierpienie za życia.

Wzrokiem dałam jej znać, by kontynuowała.

— Dla każdego, kto znał moją rodzinę od zewnątrz, wyglądaliśmy jak przykładna amerykańska rodzina. Mieliśmy nawet takie ładne zdjęcie na tle domu wiszące nad schodami. Znajdowałam się tam ja jako szesnastolatka, moja o dwa lata starsza siostra i nasi rodzice. Tak naprawdę nasze życie jednak nie przypominało żadnego obrazka. Moja matka interesowała się mną, gdy zrobiłam coś złego, lub trzeba było pokazać się publicznie. Zawsze bała się, że zawstydzę ich przed sąsiadami. Przed tymi, którzy decydowali, czy jesteś kimś w mieście, czy nie.

Odnośnie mojej siostry Jessiki było inaczej. Zawsze wiedziała co zrobić, który sztuciec użyć, czy kiedy się odezwać. Nie miała problemów, a przynajmniej zawsze skutecznie udawało jej się ukryć je przed czujnym okiem rodziców. Jako młodsze z rodzeństwa zawsze łatwiej było mnie w coś wrobić, więc po latach ja zyskałam miano rozrabiary, a moja siostra — miastowego aniołka. Choć do anioła było jej daleko.

Jasne, miałyśmy swoje momenty. Ale zwykle były krótkie i ciężkie do przyuważenia przez napływ negatywnych wspomnień.

Po czasie przestałam dbać o innych. Jessica pojechała na studia, a ja, choć mogłam teraz zająć jej zaszczytne miejsce, wcale już tego nie pragnęłam.

Zrozumiałam jedno — gdy nie starasz się nikomu podporządkować, wtedy możesz powiedzieć o sobie, że jesteś wolny.

Co wieczór wychodziłam przez okno w pokoju, stało się to moim nawykiem.

Kiedy w końcu skończyłam szkołę i wyniosłam się do college'u poczułam dziwną pustkę, jakbym nie miała już komu robić na złość.

Któregoś wieczora wykradłam się przez okno z mojego akademika i poszłam na spacer. Spacerowałam długimi godzinami, obserwując ludzi biegających, wsłuchując się w krzyki nastolatków wracających z imprez. Kiedy jednak wróciłam, zastałam wszystko kompletnie rozwalone. Jedyne co dało się dostrzec w całym tym zgiełku to martwe ciała zalegające na podłodze. Jak się okazało potem, to co uznałam za oznaki imprezującej młodzieży — krzyki, szaleństwa na ulicy — tak naprawdę było końcem wszystkiego, co dotąd znaliśmy.

Tak mniej więcej spotkałam ciebie.



♤♤♤



Spoglądałyśmy na siebie przez dłuższą chwilę, aż w końcu jedna z nas postanowiła przełamać tę długą ciszę:

— No co? Wiedziałam, że tak cię zatkam — zaśmiała się krótko.

— Co? — spytałam zdziwiona.

— Nie wiesz teraz jak do mnie podejść, prawda? Czy jestem teraz kruchym diamentem, czy skoro ci się wystawiłam, czy nie powinnaś uważać, żebym nie zamknęła się raz na zawsze? Eh, tyle opcji. Tyle różnych możliwości na schrzanienie całej tej sprawy. No, podziel się swoimi przemyśleniami.

— Myślę... — zaczęłam nie pewnie. — Myślę, że cieszę się, że mi to opowiedziałaś i twoja rodzina zachowała się wobec ciebie źle.

— Temu nie przeczę. — Dziewczyna spoglądała na mnie ciekawie, jakby czekając, co takiego mogę dalej powiedzieć.

— Ale teraz masz nas, a my cię nie deprecjonujemy. Właściwie to jesteś z nas wszystkich najwredniejsza. Pewnie nasze doświadczenie jest zgoła różne. Ja od zawsze byłam starszą siostrą, ale chyba są różne typy starszych sióstr.

— Ta, ty nie byłabyś wcale taką najgorszą starszą siostrą — powiedziała trochę niepewnie.

— To chyba możesz zapomnieć o Jessice i pomyśleć o mnie jako o twojej... starszej siostrze. — Czułam się tak samo dziwnie, jak ona.

Wydawało mi się, że w reakcji usłyszę zdecydowany śmiech, ale zamiast tego Taia zaskoczyła mnie czymś przeciwnym.

Właściwie cała sytuacja, patrząc na to z dystansem, wydaje mi się dość zabawna. Obie zawsze podchodziłyśmy do siebie z dystansem. Skupiałyśmy się głównie na tym, by zażartować z tej drugiej. Ciężko było nam określić siebie jako przyjaciółki, bo to wymagałoby wypowiedzenia słowa na „l" — lubię cię. Natomiast czułam, że obie zgadzamy się, że pomysł z tym, by zostać siostrami, był czymś odpowiednim, jednak nie zmieniało to faktu, że nie byłyśmy w stanie wyrazić tych emocji tak, by druga je dostrzegła.

Jednak, gdy obie odwróciłyśmy się od siebie, miałam wrażenie, że kącikiem oka dostrzegłam lekki uśmiech na jej twarzy.

Jakby kawałek jej przeszłości został naprawiony. Tak samo, jak moja dość chybocząca się przyszłość.

♧♧♧

Rozdział wrzucam trochę późno i za to przepraszam. Właściwie jak się okazało, spóźniłam się o kilkanaście minut. Mamy już niedzielę. Ale przy okazji tego rozdziału, ponieważ niedługo dobiegniemy do końca Plagi, co myślicie o zrobieniu 2 części przygód Lucy? Nie chcę tego robić na siłę i z początku miałam w planach zakończyć na jednej części, ale dziś pomyślałam (właściwie moja siostra pomyślała), jak wiele jeszcze jest do powiedzenie w tej historii. Zaczęłam wstępnie coś pisać i myślę, że jeśli poczuję, że to jest to, to będę pisać tak czy siak. Pytanie tylko, czy chcecie, żebym potem to tu wrzuciła (oczywiście minie jakiś czas zanim wrzucę, bo jak z tą częścią, chcę najpierw porządnie wszystko przygotować). Zakończenia tej części nie zmieniam, więc możecie zakończyć na tym co tu wrzucę i dalej będziecie mieć pewien rodzaj zamknięcia, nie zamierzam zmieniać zakończenia tej części, bo strasznie mi się podoba, ale równocześnie pisanie opowiadania dalej jest dla mnie idealnym rozwiązaniem.

Mam nadzieję, że nie poplątałam się z tą wypowiedzią, bo piszę to trochę na żywioł.

Liczę na wasze opinie i dobranoc ;)

PlagaWhere stories live. Discover now