XXVI

993 91 6
                                    

Gdybym tylko miała rękawiczki. Zakryłabym to całe szaleństwo. Powiedziałabym sobie, że wszystko jest okej. Uwierzyłabym w to.

Gdybym tylko nie musiała płakać, żeby dać ujście swoim emocjom.
Gdybym tylko nie musiała żyć kosztem życia innych.
Gdybym tylko nie czuła winy.
Była martwa.

Gdybym tylko była martwa, wszyscy inni by żyli.

♤♤♤

Wiedziałam, że jakby ktoś mnie teraz zobaczył pierwsze o co, by mnie zapytał to, czy wszystko jest ze mną w porządku. W takim wypadku nie wiedziałabym co powiedzieć. Prawda była prosta — nic nie było w porządku. Jednak prawda ta wydawała się mniej prawdziwa, póki nie musiałam wypowiadać jej na głos.
Dopóki była tylko irytującą myślą w mojej głowie. Intruzem, który za nic nie chciał odpuścić, wszystko wydawało się w porządku.

Kiedy poczułam, że ból fizyczny słabnie z trudem, podniosłam się na równe nogi i podciągnęłam rękaw, zakrywając tyle ran, ile byłam w stanie. Moja dłoń na ten moment przypominała coś na kształt wielkiej ohydnej czerwonawej kuli. Wiedziałam, że tak się to skończy, ale nie mogłam oderwać ostrego przedmiotu od swojego ciała. Tak jak nie mogłam przestać się ciąć do momentu, gdy ostatnia kreska nie równała się tym poprzednim.

Teraz jedyne co mnie motywowało to to, że musiałam pójść do reszty i powiedzieć im, że Layla nie żyje. Musiałam powiedzieć im prawdę. Nie zależnie od tego, jak bardzo nie chciałam, by te słowa stały się prawdą.

Nie chciałam, by mnie znienawidzili. Tak jak ja nienawidziłam siebie.

Trzymałam się kurczowo rękawa mojej kurtki, kierując się uliczkami w kierunku naszej kryjówki. W tym momencie żałowałam, że tak dobrze pamiętałam całą tę trasę. Chciałam się zgubić kilka razy, skręcić w złą alejkę. Zyskać trochę czasu.
Mogłam cofnąć się i odnaleźć drogę do ciała Layli, ale nie byłabym w stanie spojrzeć na jej wiotkie ciało leżące w bezruchu na brudnym asfalcie.

Nie zajęło mi długo, a trafiłam na parking na, którym się zatrzymaliśmy. Skierowałam się do bocznych schodów i ruszyłam ciemną drogą w górę. Wydawało mi się, jakby wędrówka ta ciągnęła się przez kilka godzin. Jakby nie miała końca.

Kiedy dotarłam na miejsce, nikt już nie spał. Dostrzegłam, jak cała trójka stoi w pewnej odległości od siebie, nie odzywali się do siebie i można było odnieść wrażenie, że o coś się pokłócili.

Wchodząc, sprawiłam, że mimowolnie wszystkie głowy odwróciły się w moją stronę. Taia zareagowała z entuzjazmem, który od razu zakryła wymuszoną powagą. Michael wykrzywił twarz w uśmiechu, ale to Jonathan był tym, który do mnie podbiegł.

Obiecałam sobie, że będę silna. Obiecałam sobie, że nie dam emocjom sobą zawładnąć.

Jednak ostatecznie, gdy chłopak podbiegł do mnie, opadłam prosto w jego ramiona, zanosząc się płaczem.

— Co się stało? — spytał zmartwionym głosem.

Spojrzałam znad ramienia Jonathana na ich wyczekujące wyrazy twarzy.

— Czekaj, brakuje jeszcze Layli. Nie widziałaś jej gdzieś tam? — odezwał się Michael.

Spróbowałam wziąć się w garść. Odsunęłam się od chłopaka. Otarłam oczy i spojrzałam na osoby stojące przede mną.

— Tak, widziałam. Layla nie żyje — wykrztusiłam z siebie.
Na twarzy Jonathana, Taii i Michaela odmalowało się zaskoczenie. Z początku nie rozumieli do końca tego, co próbowałam im powiedzieć. Próbowali mnie przekonać, że może mi się przywidziało. Jednak ja znałam prawdę. Layla była martwa. Kolejna dobra osoba odeszła z tego świata.
— Nie mogę w to uwierzyć. — Jonathan usiadł na podłodze, wpatrując się przed siebie bez większego celu. — Nie ufałem jej, a ona teraz nie żyje.

— Teraz wiemy przynajmniej, że była godna zaufania. Layla Bright była bohaterką — powiedział Michael, podchodząc do chłopaka i kładąc mu pocieszająco dłoń na ramieniu.

Tak. Colosea Bright była bohaterką.

— Gdzie jest jej ciało? — spytała Taia, starając się ukryć smutek czający się na jej twarzy.

— Niedaleko. Nie dałam rady pójść tam sama...
— Rozumiemy. — Michael spojrzał na mnie pocieszająco. Ten chłopak miał w sobie coś takiego, co bardzo przypominało mi o moim ojcu. W trudnych momentach nigdy nie myślał o sobie, zawsze stawiał innych przed siebie. Z tego powodu poczułam silną potrzebę, by przytulić go i tak właśnie zrobiłam. Nie odepchnął mnie, ale odwzajemnił się tym samym.
— Możemy tam pójść razem. Żeby się pożegnać. — Spojrzałam na pozostałą trójkę, a oni przytaknęli mi w odpowiedzi.
Wydawało mi się, że droga, choć krótka, ciągnęła się w nieskończoność. Czułam, jak całe ciało mi się napina. Patrzyłam na głowy moich przyjaciół idących tuż przede mną w kompletnej ciszy. Nikt z nas nie był teraz w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Każdy z nas zajmował się swoimi własnymi myślami.
I choć wiedziałam, że nie każdy z nich był przychylny do Layli, wiedziałam również, że nigdy nie życzyli jej śmierci.

Kiedy wyszliśmy na dwór, dostrzegłam, że pogoda zdążyła się już diametralnie zmienić. Gdy byłam tu poprzednio, czułam spory wiatr, który mógł zwiastować zmianę pogodową, jednak teraz całe niebo pokrywała masa szarych burzowych chmur.
Zupełnie jakby nadchodziło coś złego.

Minęłam moich znajomych, by ruszyć przodem i poprowadzić ich do miejsca, gdzie zostawiłam Laylę. Jednak zanim zdążyliśmy ruszyć się choćby o krok, stało się coś niewiarygodnego.

Kiedy po dwóch latach tułaczki spotykasz przed sobą grupkę czterech osób, nigdy nie spodziewasz się, że może być ich więcej. Puste ulice, puste parki — wszystko wyglądało, tak jakby ludzie w jednym momencie wyparowali. A jednak, w naszym kierunku biegła grupka umundurowanych osób. Ich kombinezony zrobione z dość grubego materiału miały granatowy materiał, a na ich piersiach widoczne były lśniące flagi Stanów Zjednoczonych. Na twarzach mieli maski, by (jak podejrzewałam) mogli pozostać anonimowi, ale to, co było najważniejsze to to, że w dłoni każdego z nich lśnił karabin.
Długo zajęło mi zorientowanie się o tym, co się właściwie dzieje. W mojej głowie kłębiło się tak wiele pytań:

Kim oni byli?
Jak przeżyli?
Dlaczego nas zabierali?

Próbowałam odszukać wzrokiem Jonathana, ale jeden z umundurowanych mężczyzn chwycił moje dłonie i wygiął mi je do tyłu, nie zważając na to, że sprawia mi przy tym ból. Próbowałam się wyswobodzić, ale on był silniejszy ode mnie.
Musiałam coś zrobić. Przecież ktoś, kto jest po twojej stronie, nie zachowuje się w ten sposób. Nie porywa cię wbrew twojej woli.
Zamachnęłam się kilka razy nogą, próbując go kopnąć, ale ruchy, jakie nią wykonywałam ostatecznie, nie mogłyby nikogo przestraszyć. Wierciłam się w jego objęciu, aż w końcu zobaczyłam, jak podchodzi do nas druga zamaskowana osoba. Momentalnie zobaczyłam, jak przykładają mi do twarzy coś na kształt szmatki. Teraz jedyne co byłam w stanie dostrzec to materiał przed moimi oczami, który po kilku sekundach zaczął się rozmywać przed moimi oczami. Poczułam się słabo. Wiedziałam, że moje ciało walczy. Podniosłam lekko rękę do góry, jakbym próbowała się czegoś złapać, albo szukała czyjejś pomocy. Po chwili jednak straciłam jakąkolwiek siłę na robienie czegokolwiek i choć mocno się nie starałam, żeby pozostać przytomna, ostatecznie — odpłynęłam.

Zupełnie jak tego dnia, gdy otworzyłam drzwi. Jedna błędna decyzja. Jeden zły ruch i głupia myśl sprawiła, że wszystko, co dotychczas było moją rzeczywistością — upadło.

Ponownie przyszło mi walczyć z myślą, że jednak nie wiem, czym jest życie i nie wiem, z czym przyszło mi się zmierzyć.
Plaga znowu mnie pokonała. A ja już nie miałam siły, by stawiać dalszy opór.

♧♧♧

Ten rozdział jest pewnego rodzaju zakończeniem pierwszej części tego opowiadania. Ale nie martwcie się, to nie koniec. Postanowiłam podzielić książkę na dwie księgi, jedna przeze mnie potocznie nazywana "Księgą Pytań" i druga, to która zacznie się od kolejnego rozdziału: "Księga Odpowiedzi". Fakt faktem, w końcu dowiecie się jak doszło do Plagi i mogę wam powiedzieć z głębi serca, że to rozdziały, które nadchodzą są moimi ulubionymi.

Kolejny rozdział za tydzień, a tymczasem jestem ciekawa waszych teorii:

Jak myślicie co wydarzy się dalej i czym waszym zdaniem jest Zaraza?

PlagaWhere stories live. Discover now