XXXI

922 85 6
                                    

Między naszą dwójką zapanowała cisza. Widziałam jak jego oczy, kierują się w dół, jakby bał się, co może się stać, gdy spojrzymy sobie w oczy. Ostatnio czułam się tak, gdy pierwszy raz się poznaliśmy. Pamiętam jak ciężko, było nam nawiązać rozmowę. Pamiętam godzinne wędrówki w ciszy, przerywane jedynie nerwowymi kaszlnięciami. Tak się czułam w podstawówce, gdy podczas egzaminów nikt nie mógł się odezwać, a każde głębsze westchnięcie, kaszel, kichnięcie zwracało na siebie uwagę. To tak jakby wystawić wielką neonową strzałkę wskazującą prosto na mnie z napisem „patrzcie na nią".

— Cieszę się, że mi to opowiedziałeś — odchrząknęłam, starając się najbardziej przyjaźnie, jak tylko byłam w stanie.

— Ja też. — W końcu na mnie spojrzał, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.

W tym momencie jednak poczułam, jakby ten krótki moment szczęścia został rozbity na małe kawałeczki.

Rozległy się ciężkie kroki, a zaraz po tym znany mi głos:

— Co ty tu robisz?! — Jonathan podniósł się na równe nogi, by stanąć twarzą w twarz z Moorem. Spoglądając na jego twarz, dostrzegłam, że miał ściągnięte brwi i ściśnięte usta. Wydawał się wściekły, ale nie miałam pojęcia, co mogło to spowodować.

— To teraz nie jest ważne Corneliusie — odezwał się jakiś głos za nim.

Mężczyzna westchnął zrezygnowany, ale ostatecznie odsunął się od chłopaka i podszedł do mnie. A więc to ja. Kto, by się tego spodziewał...

— Wiesz, że jesteśmy waszymi sprzymierzeńcami, prawda? — zapytał takim tonem, jakbym była małą nic nierozumiejącą dziewczynką.

Przytaknęłam mu.

— A więc może zechciałabyś mi wytłumaczyć, dlaczego nic nam nie wspomniałaś o historii twojej rodziny związanej z chorobami psychicznymi?

— Chorobami psychicznymi? — powtórzył zdziwiony Jonathan, a ja mu zawtórowałam.

— Nie wiem, o czym pan mówi. Kto? — Nie miałam zielonego pojęcia, o czym on mówił. W mojej rodzinie nikt nigdy nie miał takich problemów. Jasne, może jakiś mój dawno zmarły przodek mógł mieć, ale skąd ja miałam o tym wiedzieć?

— Twoja babcia od strony matki chorowała na schizofrenię. Jej siostra zabiła się w dwa tysiące czwartym. A do tego u twojej matki zdiagnozowano depresję. Próbowała się zabić dwa razy. Gdy była nastolatką i gdy ty miałaś dziesięć lat.

Czułam, jakby cały świat się zatrzymał. Babci nigdy nie poznałam, umarła przed moimi narodzinami. O jej siostrze nikt nie mówił. Straciliśmy kontakt z tą częścią rodziny już dawno. Ale moja matka? Depresja? Próby samobójcze?

Do momentu Plagi była dla mnie normalną kobietą, taką, której nikt nigdy nie skojarzyłby z samobójstwem, czy cierpieniem. Fakt, gdy wszystko zaczęło się rozpadać, ona również na tym podupadła, ale zawsze sądziłam, że to nic wielkiego. Wielkie tragedie niszczą ludzi. Nigdy nie podejrzewam, że ona mogła być już od dawna zniszczona.

— Pan kłamie! — krzyknęłam.

— Lucy. Mamy całą kartę medyczną twojej matki. Regularnie chodziła do psychologa przez rok, potem przestała i w dwa lata później została odesłana na miesiąc do ośrodka dla chorych psychicznie.

— Który to był wtedy rok?

— Dwa tysiące dwunasty.

Spojrzałam w kierunku Jonathana.

— Tego lata spędziliśmy razem z tatą wakacje na Florydzie. Tata powiedział, że mama musi pracować. — Opanował mnie smutek. Nie tyle z powodu tego, co powiedział Moore, lecz dlatego, że teraz to wszystko składało się w całość.

Moja mama zawsze wydawała mi się skryta, to mogło tłumaczyć dlaczego.

— Nie słuchaj ich Lucy. Chcą ci wmówić, że znają twoją rodzinę lepiej niż ty. — Dopadł mnie głos Jonathana.

— Taka jest prawda. Dysponujemy wszelką dokumentacją dotyczącą waszego życia, nawet aspektów o, których nigdy nie wiedzieliście. Jak to, kim naprawdę jest twój ojciec. — Mężczyzna spojrzał na Jimmy'iego i już było pewne. Miał nas.

— Co ty masz na myśli?

— W twoim folderze widnieje prawdziwe imię i nazwisko twojego biologicznego ojca i jego aktualne miejsce zamieszkania.

— Aktualne miejsce zamieszkania? Trwa Plaga, nikt nie ma aktualnego miejsca zamieszkania.

— Okej, może bardziej: to czy żyje, czy nie. — Zaśmiał się lekko pod nosem, jakby opowiedział najlepszy kawał wszech czasów.

— I przyszedł pan tutaj przechwalać się tym, że ma pan nad nami przewagę? — Spojrzałam na niego przez kraty, a w moich oczach zionęła pogarda dla jego osoby.

— Nie. Moim głównym celem byłaś ty. Przed tym, jak wszyscy się obudziliście, przebadaliśmy cię dokładnie, co już dobrze wiesz. Przez dwa dni sprawdzaliśmy wszystko, a dziś pojawiły się ostateczne wyniki. Pewnie nie powinienem ci tego mówić, przynajmniej nie w ten sposób, ale nigdy do końca nie rozumiałem roli psychologa...

— Co niby może być gorsze od Zarazy? — powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

— Kochana musisz przestać, żebym nie wybuchnął śmiechem, jak ci to powiem, bo wtedy wyjdę na wrednego.

Jakby wcale taki nie był.

— Lucy znaleźliśmy u ciebie objawy świadczące o depresji, jednak nie możemy jej potwierdzić, ponieważ na ten moment masz jedynie szesnaście lat. Do tego podejrzewamy również, że wszystko, co przeszłaś, mogło wywołać u ciebie silną traumę. Podobne podejrzenia mamy również odnośnie pozostałej trójki, ale bez niezbędnych testów będą to jedynie przypuszczenia.

Nie do końca wiedziałam co mam na to odpowiedzieć. Nie wiedziałam, czy mu wierzyć. Czułam jedynie pustkę.

— Na ten moment doszliśmy już do tego, że osłabienie organizmu zwiększa podatność na Zarazę. Objawy depresyjne były jednak u ciebie rozwinięte dość mocno, więc podejrzewamy, że zmagasz się z nią od dość dawna, więc nie mogło to bezpośrednio uwydatnić cię na Zarazę. Jednak w trakcie badań wspomniałaś, że zostałaś postrzelona, zemdlałaś i trzeba było wyjąć ci kulę. Teraz wiemy, że to ostatecznie osłabiło twój organizm i spowodowało rozwój choroby.

— Co to oznacza? Że Zaraza reaguje na osłabione organizmy.

— Mniej więcej. Nie ma stałej granicy dla wszystkich. Niektórzy po wielu obrażeniach mogą nadal się trzymać, ale jeśli ktoś ma słaby umysł, problemy, a potem zostanie również osłabiony fizycznie, może to dać drogę wolną dla wirusa. Nie musi się on rozwinąć, ale w tym przypadku tak się stało.

— Czy dzięki tym obserwacją udało wam się opracować jakieś antidotum? — ciągnął dalej Jonathan.

— Jeszcze nie, ale pracujemy nad tym. — Po tych słowach machnął ręką i razem ze swoją eskortą odszedł w głąb korytarzu w kierunku, z którego tu przybyli.

My natomiast zostaliśmy sami. Oboje kompletnie skołowani dalej trawiąc to, co się tutaj przed chwilą wydarzyło.

— Wierzysz w to wszystko? — odezwał się niespodziewanie Jonathan.

— W co konkretnie?

— W tą ich udawaną dobroć. W to, że wiedzą o nas tak dużo, a zarazem mają takie dobre chęci. Coś mi tu śmierdzi.

— Jonathan...

— Wiem, że mieliśmy działać według twojego planu, ale nie dam rady działać w ten sposób. Teraz przyszedł czas, żebym wdrożył w życie inny plan.

— Co chcesz zrobić? — Dobrze wiedziałam, że nie mogłam go powstrzymać. Może nawet nie chciałam.

— Dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Chodzi o prawdę.

— Prawda brzmi dobrze — przyznałam.

— Mam nadzieję w takim razie, że rozumiesz, że nie będę w stanie pociągnąć twojego planu.

— Z tego, co zrozumiałam, to już ci nie wyszło — palnęłam trochę, nie myśląc nad tym, jak źle może to zabrzmieć.

— Faktycznie — odparł trochę skołowany, ale po chwili już kierując się w stronę, z której tu przyszedł, dodał jeszcze:

— Chociaż po mnie wzięli na przesłuchanie Taię, więc myślę, że nawet jakbym nie zawalił, to jest spore prawdopodobieństwo, że nasza Królowa Sarkazmu rzuciła im się do gardeł — powiedział na jednym oddechu, a potem śmiejąc się na widok mojej zaskoczonej miny, zniknął, a jego śmiech było słychać jeszcze długo potem.

♧♧♧

Przepraszam, że wrzucam tak późno, ale dzisiaj miałam trochę leniwy dzień. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał. Do zobaczenia za tydzień.

PlagaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz