Epilog

670 36 2
                                    

Aktualnie czekam przed drzwiami do sypialni. Zdaje mi się, że to najbardziej wywołująca u mnie stres chwila w całym moim życiu. Moje ręce całe się trzęsły, a moje nogi były jak z waty. Z Clarke była pewna pani uzdrowiciel, co przyjęła nie jeden poród. Te wiadomości lekko mnie uspokoiły, ale pomimo to i tak byłam bardzo nerwowa.

Po chwili usłyszałam płacz dziecka. Na sam taki dźwięk poczułam szybsze bicie serca, chciałam wejść, ale w pewnym momencie zaczęło mi się kręcić w głowie i nagle się przewróciłam.

Moje oczy po woli zaczęły się otwierać. Zauważyłam stojącą nade mną kobietę, która trzymała mnie za czoło.

-O, w końcu się Pani obudziła- uśmiechnęła się do mnie uzdrowicielka- Pańska żona bardzo się przejęła Pani stanem zdrowia. Wszystko już w porzadku? Nic panią nie boli- słyszałam te pytania jakby przez mgłę, ale pomimo tego postanowiłam na nie odpowiedzieć.

- Clarke już urodziła?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Oczywiście, piękne dziecko- kobieta uśmiechnęła się szczerze do mnie.

- Tak? Pewnie Josh jest, śliczny po mamusi- zaśmiałam się- Oczywiście nie mnie- poprawiłam- przecież nie jestem jego mamą.

- Josh?- kobieta zmarszczyła brwi- urodziła się piękna dziewczynka- Na te słowa natychmiastowo podniosłam się z ziemi, na której leżałam, co poskutkowało strasznym bólem w okolicy skroni- Spokojnie- uspokoiła mnie- pomogę Pani.

Kobieta podniosła mnie z ziemi i zaprowadziła do sypialni. Gdy tylko zauważyłam Clarke z maluszkiem na piersi, to od razu się uśmiechnęłam. Czułam się jakbym była tego maluszka tatą. Nigdy nie będę w pełni jego rodziciem, ale chociaż zajmę się nim jak mogę. Gdy byłam już obok niej, to ucałowałam ją w jej lekko spocone przez poród czoło i tak samo postąpiłam z drobnym czółkiem dziecka.

-Hej kochanie- zwróciła się do mnie blondynka- Poznaj Lunę- Tak, to imię zdecydowanie nabrało nowe znaczenie.

*8 lat później*

- Kto ma dzisiaj urodziny?- do mieszkania weszła blondynka z kocem zarzuconym na plecach. Zapewne w końcu znajdowało się dużo rzeczy dla dziecka.

- Ciocia Niylah!- z pokoju wybiegł kto inny jak Luna. Szybko wyskoczyła na blondynkę co poskutkowało przywróceniem się koca pełnego różnorakich prezentów.

- Też za Tobą tęskniłem brzdącu- Niylah mocniej przycisnęła dzieciaka do siebie.

- Idealnie zdążyłaś na obiad, Ciociu Niylah- z kuchni wyszedł ubrudzony Josh. Jestem jego najprawdziwszą mamą z czego bardzo jestem szczęśliwa. Poród i zapłodnienie było jednym z najgorszych momentów w moim życiu, ale dla mojego sześcioletniego maleństwa wiem, że było warto- Dzisiaj gotuję ta słabsza w gotowaniu mama- szepnął do swojej cioci.

- Twoja mama wcale aż tak źle nie gotuję- w końcu się odezwałam, chwaląc umiejętności Clarke- Ale moja krew!- przybiłam mu żółwika, po czym do pomieszczenia weszła kto inny jak moja żona.

- To ładnie dziecko uczysz- wyśmiała mnie niebieskooka- Hej!- przywitała się z blondynką- obiad gotowy.

Poszłyśmy do jadalni i usiadłyśmy przy okrągłym stole. Clarke wyciągnęła z piekarnika upieczonego kurczaka, wokoło niego leżały warzywa i wszystko było polane pięknie pachnącym sosem.

- No dzisiaj to przeszłaś samą siebie- zaśmiałam się składając pocałunek na policzku niebieskookiej. Dzieci spojrzały na siebie i zrobiły zniesmaczoną minę widząc ten malutki wyraz uczuć.

- Nie upiekłam go sama- poprawiła włosy i spojrzała na Josha- miałam pomocnika- na ten komentarz na twarzy małego blondyna zagościł uśmiech. Jedyne co odziedziczył po mnie syn, to zielony kolor tęczówek. Resztę odziedziczył po ojcu, który po jego narodzinach wyjechał z miasta. Mi to oczywiście pasowało, bo chciałam tylko syna. Niestety syn jest przywiązany do Clarke. Zamiast niego moim pupilkiem jest Luna, co chodzi ze mną na polowania.

Wszyscy zaczęli wkładać sobie kawałki pieczeni na swoje talerze.

- Zawsze nurtowało mnie takie pytanie- zaczęła Niylah patrząc sie na naszą córeczkę - dlaczego Luna wygląda prawie tak samo jak zmarła..- nie skończyła zdania, bo ja i Clarke doskonale wiedziałyśmy o kogo chodzi. Dużo razy rozmawiałyśmy na ten temat z moją żoną, ale do tego zjawiska nie było żadnego realnego wyjaśnienia- może to jest..- nie pozwoliłam jej dokończyć, bo uciszylam ją ręką- pomyśl logicznie, Roan miał niebieskie oczy, Clarke tak samo. A Luna ma brązowy kolor oczu. Roan miał delikatne fale, a Clarke ma proste włosy, a Luna ma grube brazowe loki. Roan miał, a Clarke ma małe usta. Luna za to ma największe usta z nas wszystkich. Ma taki sam charakter jak ona.

-Mamo..- Luna zwróciła się chyba do Clarke, ale przytaknęłam pozwalając jej mówić dalej- O czym mówi Ciocia? Kim jest Roan?- zapytała z lekkim zdziwieniem.

-Ciocia żartuje- powiedziała z uśmiechem do Luny, po czym posłała Niylah zabójcze spojrzenie.

- Kłamiesz- powiedziała dziewczynka patrząc na Clarke- Coś ukrywasz, a ja się dowiem co- spojrzała ostatni raz na mnie, a potem znowu na niebieskooką.

- Słownictwo!- zwróciłam się do Luny, nie ma prawa nawet w takich momentach zwracać się do niej bez szacunku- Przeproś natychmiast!

-Przepraszam, ale to nie jest fajne gdy wszystko tak ukrywacie- powiedziała dość smutno.

- Robimy to by Cię chronić- zaczęła Clarke- Gdybyś to wiedziała, to by twoje życie całe się zmieniło. Dowiesz się w swoim czasie.

-Dobrze, poczekam- powiedziała że skruchą.

Kiedy już wszystkie talerze zostały oprożnione Niylah zaczęła rozdawać prezenty dla dzieci. Luna dostała oczywiście więcej, ponieważ były to jej urodziny.

Moje życie przez kilka lat stało się cudowne. Jestem z niego bardzo szczęśliwa. Czasami trzeba trochę pocierpieć, by w przyszłości być szczęśliwym.

Dzięki, że wytrwaliście do końca. Jak wam się podobała książka? Wielkie dzięki za wszystkie głosy i komentarze. Miłego dnia!

COMMANDER LEXA || Clexa Where stories live. Discover now