Rozdział czwarty

757 51 39
                                    

Wygrał - to było jedyne słowo, które potrafiła w tamtej chwili powiedzieć. Wpatrywała się w młodego Niemca, jak w obrazek złożony tylko z jasnych barw. Najpierw radośnie podskoczył, unosząc obie ręce do góry, uśmiechając się szerzej niż dotychczas (Niemki pewnie umarły pod jego wpływem), a następnie zaczął krzyczeć coś w rodzimym języku, czego Dalia już nie zrozumiała.

- Proszę państwa, Andreas Wellinger! - krzyczał spiker.

Dziewczyna zdawała sobie sprawę z wcześniejszego zachowania nastolatka, a mimo to klaskała, może i najgłośniej ze wszystkich. Ten jednak jej nie dostrzegł. Czuła jak jej policzki pod wpływem ruchu i krzyczenia, różowieją, ale nie przejmowała się tym. Bezwstydnie gapiła się na niego, mając wrażenie, że to wszystko staje się bardziej irracjonalne niż wcześniej. Oczywiście, nie spotka go ani razu więcej. Nie pozwoli na to. Najwyraźniej ciążyło nad nią fatum w postaci zwyczajnego pecha. I kim do diaska był ten cały Wellinger, że każdy reagował na niego, jak na główną nagrodę w przypadkowej loterii? Wtem coś zrozumiała. Zrobiła z siebie idiotkę na oczach, prawdopodobnie kogoś znanego. To znaczy, prawdopodobnie. W duchu błagała, aby ten pozornie "normalny" Niemiec, okazał się tylko kimś mało znaczącym.

- Dalia, masz teraz okazję do zrobienia wywiadu - rzucił przelotnie Alan. - Ja i Ida musimy na razie iść, ale widzimy się...

Dno. Wszystko z tego magicznego momentu, euforii i dzikiej radości zmieniło się w zwyczajny tłum skandujący "Wellinger" i ludzi rozlewających po śniegu gorący alkohol. Wszyscy przepychający się w stronę barierek, aby ujrzeć potencjalną zdobycz, a potem wyżebrać autograf i zdjęcie. Nie Dalia. Ona poczuła się w tamtym momencie źle. Już wiedziała co się szykowało. Te rumieńce, które jeszcze niedawno z powodu wyszczerzenia się i krzyczenia niemieckich półsłówek, choć raz wyglądały dobrze, teraz wszystko zmieniły. Każda z pozytywnych emocji opadła na dno do sfery profanum.

- Wieczorem na imprezie. Tak - odpowiedziała sama sobie. - Do zobaczenia, Alan. - Mimo wszystko wzdrygnęła się.

Ten ostatni spojrzał na nią, zatrzymując swój wzrok na tej delikatnej barwie twarzy, wręcz bladej. Później wpatrywał się w kasztanowy kolor oczu, który zasłaniał wachlarz rzęs, przejechany parokrotnie wodoodpornym tuszem (mającym zamiar się chwilę później rozmazać). On nie rozumiał. Ona tak, ale w przeciwieństwie do tego cholernego chłopaka, nie chciała. To ją przytłoczyło - zapach, ludzie, sytuacja, emocje.

Poczuła, że zaczyna się jej kręcić w głowie. Musiała wyjść, akurat w trakcie dekoracji. Ile razy jeszcze będzie płakać przez niego jak ostatnia idiotka? Tu nie o to chodzi. Złamie Ci serce. Pokręciła lekko głową ze zdezorientowaniem. Zdecydowanie łatwiej byłoby pozostać w relacji "przyjaciele". Już nie potrafiła wytłumaczyć, kto zawiódł. Czy też ona, czy on? Zawsze łatwiej zrzucić winę na tę drugą osobę, lecz teraz... nie umiała tego stwierdzić, ot tak.

"Pieprzony idiota" - pomyślała, a zaraz potem zmieniła odpowiednik na żeński.

Chciała poczuć się dobrze, a tymczasem lądowała spod młota pod kowadłem. Szczerze mówiąc, nie miała ochoty uczestniczyć w zimowej imprezie właśnie z nim. W ogóle nie miała ochoty. Jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że cały ten wyjazd był cholernym błędem. Błagała, żeby się teraz nie rozbeczeć, ale gorące łzy same napływały do jej oczu.

- Nienawidzę cię - wyszeptała pod nosem do siebie, opuszczając tłum na dobre.

Co za ironia losu - akurat z głośników leciało "I'm only gonna break your heart". Zaśmiała się krótko przez łzy, szydząc ze wszystkiego wokół. Chciała wrócić do domu.

***

Jej mały pokój, który dzieliła z Idą i Emilią, stał się nagle jeszcze mniejszy. Czuła jak przyspieszony oddech powoli wraca do normy, budując wokół siebie osobistą barierę. Przestać płakać. Przestać się mazać. Przestać się mazgaić. Uśmiechać się. Udawać, że wszystko w porządku. Być jak cholerna skała. Siedziała na brzegu swojego drewnianego łóżka, wpatrując się w drobinki śniegu, które jedna po drugiej spadały na szklaną taflę okna. Zrobiło się niemożliwie ciemno. Zmarnowała trzydzieści minut na gapienie się w jedno miejsce, a miała ochotę na jeszcze więcej. Czas na przymusowe udawanie szczęśliwej to zmarnowany czas. Czuła, że pewnie będzie tam siedzieć dla towarzystwa, które już po pierwszych minutach zostawi ją samą. Cała ta perspektywa wydawała się jeszcze bardziej przerażająca, gdy o niej myślała. Jej dłonie się trzęsły. Co za paradoks, zaplanowała wszystko co do ostatniej minuty, a teraz nie miała pojęcia co ze sobą począć. Emocje w jej głowie toczyły zacięty bój, analizując każde "za" i "przeciw".

Schrei nach Liebe | A. Wellinger Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz