Rozdział siódmy

663 43 57
                                    

Dwa dni minęły jak z bicza strzelił. Już jej nie zobaczył. Spotkał się z przyjaciółmi, rozmawiał ponownie z Laurą, zrobił zdjęcia z fanatykami skoków i... pojechał. W końcu przyszedł czas sądu. Dużo przez ten czas myślał, głównie o tej jednej nocy, podczas której zachował się cholernie niedojrzale. Dziewczyna ani razu do niego nie zadzwoniła. To było dopiero dziwne! Myślał o tym, jak płytki się stał i jak nisko upadł - płeć przeciwna błagała go o podanie, choćby numeru telefonu! Ta cała Dalia reprezentowała sobą każdy błąd. Inni fascynowali się nim, bo znali Andreasa jako skoczka, który nagle zasłynął z grona fanek, zbyt często kręcących się wokół jego osoby. Pozostała kwestia czasu. Jak długo utrzyma się w takim stanie?

- Za pół godziny będziemy na miejscu - odparł znienacka wąsacz, wyrywając chłopaka z zamyśleń. 

Może to i lepiej. Skupi się na skokach, a jego umysł wypełnią pozycje najazdowe i wybicia. 

- Już? - Uniósł brwi, próbując powstrzymać się od zaskoczenia.

- Jechaliśmy... siedem godzin. Większość czasu spałeś - zaśmiał się pod nosem. 

Wellinger uważał Richarda za naprawdę dobrego kolegę, który mimo swojego dziwacznego humoru potrafił poprawić jego samopoczucie, tym samym szydząc z kogoś innego. Niemiec wydawał się bardziej doświadczony w każdej dziedzinie życia: od skoków aż po gotowanie, które nie leżało w jego naturze. Potrafił dopiąć swego, idąc po trupach - taki właśnie był Freitag, mentor życiowy młodego Andreasa.

- Wyjechaliśmy dość wcześnie - zauważył, ziewając. 

Poprzedniej nocy nie zmrużył nawet oka. Wszystko wydawało się być tak odległe, a zarazem niepojęte. Skupienie pozostało ostatnim, czym się posługiwał. Zresztą, Wellinger i rozum? Wolne żarty. 

- Ktoś tu mocno balował. - Brunet szturchnął go ramieniem, na co ten odwrócił wzrok, próbując ukryć zdradzający uśmiech. - Czyli jednak. FREUND, DZIESIĘĆ EURO DLA MNIE. - Klasnął zwycięsko w dłonie, na co Wellinger uderzył się w twarz po czym soczyście przeklął pod nosem. 

Przypomniała mu się diabelska odsłona Freitaga, która ujawniała się w najmniej przewidywalnych momentach - takich jak ten.

- Andi, żartujesz. - Severin siedzący z przodu samochodu, wychylił się w przeciwną stronę, pokazując środkowy palec Richiemu.

Mężczyzna nie mógł powstrzymać się od śmiechu, na co blondyn zareagował ledwie prychnięciem.

- To nie było dokładnie tak - spróbował załagodzić sytuację, ale osoba siedząca tuż obok niego, uciszyła go gestem ręki. 

- W twoim wieku robiłem gorsze rzeczy - stwierdził znienacka. - Nie ma wokół nas nikogo, kto żył jak... Freund, choć on to on. Musisz mu wybaczyć.

Między tamtą dwójką znów wywiązała się konwersacja, gdy Severin po raz drugi pokazał w stronę wąsacza niemiły gest. Trzydzieści minut - to nie tak dużo. 

- Nie powinniśmy się skupić na skokach? - zapytał ich z westchnieniem, na co oboje zaczęli się nagle głośno śmiać.

Poczuł się nieswojo. Pewnie też powinien dołączyć, ale czuł, że tylko oni rozumieją swój specjalny sposób przekazu, a on im zwyczajnie przeszkadza. Włączył telefon, sprawdzając godzinę i wiadomości. Nic. Poprzednie dni wydawały się być tylko złudzeniem. Nic po nich nie pozostało, prócz wspomnień, które Wellinger odtwarzał wciąż na nowo. To wydawało się co najmniej abstrakcyjne. Nie pamiętał prawie, że niczego. Prawie - w głowie utkwił mu orzechowy kolor oczu skryty pod wachlarzem rzęs i piosenka Queen - "Who wants to live forever". 

Schrei nach Liebe | A. Wellinger Where stories live. Discover now