Rozdział dziesiąty

455 35 12
                                    



Robert Gajda okazał się cudotwórcą - przynajmniej w mniemaniu Dalii. Nie miała pojęcia jakim cudem zdobył w ciągu jednego tygodnia bilety na skoki, które najwyraźniej nie rozpowszechniły się w Oberstdorfie aż tak, jak w Polsce. Jednego dnia wykupił im trzydniowy pobyt w hotelu i to nie byle jakim! Znajdował się blisko skoczni, lecz na uboczu osłonięty niedużym sosnowym lasem. Wszystko, jak zwykle zostało dopięte na ostatni guzik akurat wtedy, gdy miała zamiar się wycofać. Mogła równie dobrze rozchorować się, gdy już dojadą do Niemiec i rozpakują wszystkie najważniejsze rzeczy - z naciskiem na słowo "najważniejsze". Wtedy ona poczuje się nieco gorzej i postanowi zostać w hotelowym pokoju, a konkurs lotów obejrzeć na swoim laptopie lub w telewizji. Miała nadzieję, że ojciec wybaczy jej tę krnąbrność i, co prawda drobne kłamstwo, ale to wciąż pozostawało lepszą ideą niż przyłapanie siebie przed kamerami wścibskich dziennikarzy. Wreszcie, skończyła wciskanie ubrań, butów i toreb z przyborami higienicznymi do małej walizki. Zdecydowanie, zbyt wyczerpujące. Ze swoją wielorybią gracją upadła na bagaż i nie wstała. Do wyjazdu pozostało dziesięć godzin - wskazówka zegara przesunęła się na równą dziewiętnastą. Nie pozostało jej nic innego jak tylko włączenie telefonu i obejrzenie poprzednich zawodów ponownie, aby przypomnieć sobie jego uczestników. Przecież sen był dla słabych.


***


Kiedy przyjechali do Czech, spała. Pokonali granicę austriacką? Również spała. Wygodnie usadowiła się na miejscu pasażera, nakryła kocem, a potem nie przejmując się niczym, odeszła w objęcia Morfeusza. Zimny, właściwie mroźny luty nie wpływał na nią dobrze. Pomimo widoków, które zapierały dech w piersiach, jedynym co pozostało jej przed oczami, był widok poduszki, do której wtuliła się jak małe dziecko. Niczego więcej nie potrzebowała.

Wejście na kwalifikacje zostało zaplanowane na godzinę siedemnastą, a więc sen wygrał. Obiad, odstawienie walizki do pokoju - wszystko mogło poczekać. To znaczy... prawie wszystko. O godzinie piętnastej mieli wreszcie dotrzeć do celu, a tym samym zakwaterować się. Dwie godziny nieustannej i słodkiej wolności. Dwie godziny na zrealizowanie swojego na pozór banalnego planu.

***

W centrum Oberstdorfu nawet z oddali można było dostrzec drewniane stragany otoczone faerią czarnych, czerwonych i żółtych kolorów. Ludzi co prawda nie przybywało zbyt wielu, ale każdy wyczekiwał na najważniejszy moment - jutrzejsze, sobotnie zawody. Czy Dalia ominęła piątkowe lekcje? Tak. Czy narzekała z tego powodu? Niekoniecznie. Nauka stanowiła najmniejszy problem, nieporównywalny ze strachem w jej oczach, gdy tylko zobaczyła przechodniów z aparatami czy telefonami w ręku. To było wręcz nie do pojęcia, w jak krótkim czasie jedna zimowa dyscyplina namieszała w jej życiu. Tym drugim, do którego nie chciała wrócić.

"Nigdy więcej ferii w Niemczech. Przenigdy" - pomyślała z rezygnacją.

Na dachach budynków leżała sterta śniegu, a każdy z nich wciąż, pomimo końca świąt, posiadał na drzwiach kolorowy, sosnowy wieniec. Jechali dalej. Wyżej. Mijali kolorowe sklepiki i kuszące zapachy grillowanego sera, świeżej żurawiny czy grzanego wina. Pojawiało się coraz więcej wzniesień i gór. Szczyty okryte śniegiem, sprawiły, że poczuła jak ciepło w jej sercu miesza się z lodowatym zimnem, nie tylko z powodu ujemnych temperatur.

Jej tata włączył niemieckojęzyczne radio.

- A my witamy Was z mroźnego Oberstdorfu, gdzie znajduje się już niemiecka kadra w składzie: Severin Freund, Michael Neumayer, Andreas Wank, Richard Freitag, Karl Geiger, Maximilian Mechler oraz najmłodszy z reprezentacji do jutrzejszego konkursu...

Schrei nach Liebe | A. Wellinger Where stories live. Discover now