Rozdział dziewiąty

561 31 15
                                    



Zimny, lutowy powiew wiercił w niej dziurę na wylot. Wypuściła z ust kotłujące się powietrze, które chwilę potem zmieniło się w parę. Pozostały równe cztery dni do konkursu w Oberstdorfie. Nie potrafiła się skupić na niczym. Każda czynność wymagała kilku dodatkowych minut, ponieważ jej nieobecne spojrzenie i przekrzywiona postura oznajmiały rozkojarzenie trzeciego stopnia. To uczucie było nowe i co najmniej dziwne. Myśli ruszały w zupełnie innym kierunku. Dalia zaczęła się przysłuchiwać rozmowom o skokach i powoli wyłapywała najistotniejsze informacje. Choć o tym nie mówiła, chciała się odrobinę wdrożyć w owy sport. Nie miała pojęcia, że będzie ją to kosztować brakiem umiejętności skupienia. Dużo myślała, a wszystko kończyło się na Wellingerze, choć do tego też nie chciała się przyznać. Dotykało ją zawstydzenie na samą wzmiankę o jego imieniu, czując się beznadziejnie krępująco. A przecież to były tylko ferie. Albo ferie.

Dzisiaj musiała poprowadzić zebranie dotyczące jej grupy dziennikarskiej. Specjalnie zapisała w ogromnym skórzanym notesie szybkim, niedbałym pismem co zamierza przekazać każdemu z pisarzy, a następnie wybrać wraz z nimi temat kolejnego numeru. Westchnęła, po raz kolejny przeglądając tę samą stronę z nadzieją na to, że uda się jej skupić. Znów rozbolała ją głowa, a dłonie zmarznięte na kość wcisnęła do kieszeni szarej bluzy. Czekała aż ostatnie minuty przerwy miną, a ona w spokoju usiądzie za nauczycielskim biurkiem i przemówi. Zawsze oddawała się każdemu jednemu magazynowi w całości, doprowadzając go na szczyt. Razem ze stałymi dziennikarzami jeździli na konkursy, a potem, zupełnie nagle, wygrywali je. Nauczycielka od języka polskiego jak i opiekunka gazety szkolnej pokładała w nich najszczersze nadzieje na sukces. I tym się stawali.

Jednak tym razem, Dalia miała w głowie siejący zamęt. Myśli biegły we wszystkie możliwe strony, a potem toczyły niepotrzebne bitwy, tworząc błędne koło.

- Vanitas vanitatum, et omnia vanitas - mruknęła, podsumowując swój stan.

Chodząca śmierć. Danse macabre. Miała wrażenie, że nawet gorąca kawa, a właściwie ta lura z automatu jej nie wybudzi z głębokiej hibernacji. I wtedy weszli.

Delikatnie się do nich uśmiechnęła, sprawiając pozory dominowania nad całą sytuacją. Każda z osób powoli zajęła swoje miejsce siadając na ławce lub krześle.

- Na wszystkie cholerstwa tego świata, Dalia sory, zapomniałem! - Do sali wpadł zdyszany Eryk, jej zastępca.

Chłopak w wykrochmalonej koszuli i podwiniętych dżinsach. Nawet kucyk, który związał z włosów nie był już tak usztywniony, jak to zawsze robił. Jego ciężki oddech zrobił swoje. Zajął pierwszą wolną ławkę, a potem przeleciał wzrokiem po każdym zgromadzonym.

- Jeszcze nie zaczęliśmy - przyznała zgodnie z prawdą, posyłając mu jedno z tych spojrzeń, które tylko oni rozumieli jako dwójka z początku tylko współpracujących dziennikarzy, a potem znajdujących u siebie nawzajem zrozumienie przyjaciół.

- W takim razie, mam do przedstawienia pewien plan, który moglibyśmy zrealizować w marcu z okazji, że połowa osób z tej sali jedzie na wymianę do Niemiec. Artur, do jakiego miasta ona się w końcu odbędzie? - zapytał, nie dając dojść Dalii do głosu.

Szczerze mówiąc, podobało się jej to. Charyzma blondyna stanowiła jedną z ważniejszych cech w tym fachu. Często z uśmiechem, a przy tym z sarkastycznymi półsłówkami wyciągał od kogo chciał różne pikantne szczegóły, szczególnie ważne dla tematów gazet.

- Do Monachium, na wolontariat przy jakichś wydarzeniach sportowych - odpowiedział chłopak, czytając z wyświetlonych informacji na telefonie.

- No i wspaniale. Proponuję skupić się na temacie Niemiec w tym artykule. Wiecie, historia, sport, przebieg wymiany, jedzenie, jakieś niemieckie żarciki - zarzucił, na co każdy wdrążył się do dyskusji.

Schrei nach Liebe | A. Wellinger Where stories live. Discover now